Dziś mogłyby one być silnymi graczami na globalnych rynkach. Zamiast tego jednak Polacy konsumowali, a inwestycje trzeba było oprzeć na zagranicznym kapitale – taką tezę postawił w niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" wicepremier i minister rozwoju (obecnie także finansów) Mateusz Morawiecki.
Termin „patriotyzm gospodarczy" zadomowił się w polskiej debacie publicznej. I choć przedstawiciele rządu PiS sięgają po niego szczególnie chętnie, ich poprzednicy też zastanawiali się m.in. nad repolonizacją (czy też udomowieniem) banków. Ale przekonanie ministra Morawieckiego, że patriotyzm gospodarczy to sposób na budowę silniejszej gospodarki, wcale nie jest powszechnie podzielany, nawet wśród przedsiębiorców. Można się było o tym przekonać podczas debaty „Patriotyzm ekonomiczny a realia globalizacji i integracji", która odbyła się w ramach szóstego Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie. Dyskusja pokazała coś jeszcze: że tytułowy termin jest bardzo pojemny i nieprecyzyjny, co w dużej mierze tłumaczy emocje i kontrowersje, które wyzwala.
Burzyć cudze bariery, a nie wznosić własne
Bartłomiej Radziejewski, prezes zarządu Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, utożsamił patriotyzm gospodarczy z modelem rozwoju m.in. Korei Południowej. Rząd w Seulu zapewnił wybranym sektorom i firmom cieplarniane warunki, chroniąc je przed zagraniczną konkurencją, aby mogły wyrosnąć na globalnych liderów. – Polska powinna czerpać doświadczenia z doświadczeń takich krajów jak Chiny czy Korea, które potrafiły zadbać o interesy swoich przedsiębiorców. Powinna prowadzić wyważoną repolonizację niektórych branż gospodarki – tłumaczył.
Tak rozumiany patriotyzm gospodarczy jest jednak tożsamy z protekcjonizmem. – Gdy zastanawiamy się nad mechanizmami wspierania polskich przedsiębiorców tylko dlatego, że są polskie, albo nad ograniczeniem udziału zagranicznego kapitału w Polsce, albo nad tworzeniem polskich czempionów, myślimy de facto o rozwiązaniach protekcjonistycznych – zauważył obecny wśród słuchaczy Piotr Buras, dyrektor warszawskiego biura Europejskiej Rady ds. Stosunków Międzynarodowych (ECFR). – Patriotyzm gospodarczy to pojęcie, które zmienia rangę w czasie. Co innego znaczyło podczas wojny, co innego dzisiaj, co innego w USA, co innego w Polsce. Rzeczywiście jednak zawsze zawiera komponent protekcjonizmu – przyznał Thomas E. Garrett, wiceprezydent Międzynarodowego Instytutu Republikańskiego (IRI), jeden z panelistów.
Tymczasem na hasło protekcjonizm, choć teoretycznie oznacza ono ochronę rodzimych przedsiębiorców, część z nich reaguje alergicznie. – Chcemy, żeby Polki kupowały polskie kremy, ale chcemy również, żeby kupowały je Hiszpanki i Włoszki. A jeśli aspirujemy do obecności polskich firm na świecie, to nie możemy budować barier dla zagranicznych firm w kraju. Musimy dążyć do tego, żeby likwidować bariery gdzie indziej, a nie wznosić je u nas – powiedział z audytorium Henryk Orfinger, prezes spółki dr Irena Eris, za co zebrał oklaski.