Beata Javorcik: raport Draghiego wstrząsnął europejskim establishmentem

– Wydaje mi się, że raport Draghiego bardzo wstrząsnął europejskim establishmentem i stworzył nastrój, że „teraz albo nigdy” – mówi prof. Beata Javorcik, główna ekonomistka Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.

Publikacja: 01.10.2024 06:00

prof. Beata Javorcik, główna ekonomistka EBOR

prof. Beata Javorcik, główna ekonomistka EBOR

Foto: EBOR

Czy raport Maria Draghiego to teraz numer jeden w Europie?

Podróżując po Europie Zachodniej, mam poczucie, że nastroje są dosyć pesymistyczne. Panuje pogląd, że Europa, szczególnie Zachód, znajduje się w stanie kryzysu. To jest związane choćby z cenami gazu ziemnego – są pięć razy wyższe niż w USA. To uderza w konkurencyjność Unii.

Wzrost gospodarczy w Europie Zachodniej jest mizerny, Niemcy są w stagnacji. Rośnie konkurencja z Chin, szczególnie w przemyśle motoryzacyjnym. Gwoździem do trumny było ogłoszenie przez Volkswagena, że zamierza zamknąć jedną z fabryk w Niemczech. Na to nakłada się jeszcze tsunami regulacji, które przewala się przez Europę. O ile każda z tych dyrektyw ma szlachetne cele, o tyle ich nawał silnie podwyższa koszty prowadzenia biznesu.

Wydaje mi się, że raport Draghiego bardzo wstrząsnął europejskim establishmentem i stworzył taki nastrój, że „teraz albo nigdy”. O ile recepty, co trzeba zrobić, się różnią, o tyle według mnie ten raport osiągnął swój cel: rozpoczął dyskurs, jest bazą do negocjacji.

Czy ten stan utrzyma się długo? Czy jest prawdziwa determinacja, żeby pchnąć UE do przodu, w stronę deregulacji oraz wyższych inwestycji w innowacje i w produktywność? Czy jednak za parę tygodni zapał po raporcie Draghiego ostygnie?

Myślę, że ten raport naprawdę wstrząsnął bardzo mocno. Jest poczucie, że jesteśmy do tyłu nie tylko wobec USA, ale zaraz możemy być do tyłu też względem Chin. Ogromny rozwój przemysłu samochodowego w Chinach jest postrzegany jako coś, co zagraża konkurencyjności europejskich producentów motoryzacyjnych. Jest poczucie, że coś trzeba zrobić.

Jednak, nie oszukujmy się, zmiany nie będą łatwe. Tym bardziej że wymagają konsensusu politycznego, którego nie jest łatwo osiągnąć. Dużo mówi się teraz o unii rynków kapitałowych. Integracja w tej dziedzinie nie została dokończona w procesie tworzenia wspólnego rynku. Nadzieja jest taka – tak wynika z raportu Draghiego – że problem nie leży w braku pomysłów w Europie, a w tym, że europejskie start-upy szukają finansowania w USA. Wyzwaniem jest zatrzymanie ich w Europie i jedną z odpowiedzi z raportu jest właśnie wspólny rynek kapitałowy.

Tym, co proponuje Draghi, jest też m.in. ciepłe spojrzenie na kwestię wspólnego unijnego długu, do którego niechęć sygnalizuje kilka państw. Czy widzi pani szanse, aby – przynajmniej na jakichś polach, np. finansowania obronności albo badań i rozwoju – zabieg ze wspólnym długiem z pandemii Covid-19 został powtórzony? Rynki zacierają ręce na takie papiery.

To jest kwestia polityczna. Raport nawołuje do tego, by stymulować inwestycje, które stworzą fundamenty pod przyszły rozwój. Można to zrobić na dwa sposoby. Po pierwsze: wydawać wspólnie na poziomie unijnym. To oznaczałoby, że każdy kraj miałby dostęp do takich funduszy. Lub po drugie: można pozwolić krajom np. na dalsze luzowanie zasad pomocy publicznej.

Problem z tym drugim podejściem jest taki, że kraje z większą przestrzenią fiskalną mogą ściągać inwestycje z krajów o mniejszej takiej przestrzeni. Jest też ryzyko, że konkurencja między krajami w rozdawaniu subsydiów np. doprowadziłaby do tego, że przepłacilibyśmy wszyscy za pewne inwestycje.

Pierwszy scenariusz jest pozytywny w tym sensie, że zmusza do wydawania pieniędzy na konkretne cele. Każdemu rządowi jest trudno zainwestować w coś, co zaprocentuje za dekadę, bo najczęściej za cztery lata ma już następne wybory i musi coś wyborcom pokazać. Fundusze unijne rozwiązują ten problem niechęci do długoterminowych inwestycji. Kontrowersyjną rzeczą jest to, jak coś takiego sfinansować. To wymagałoby większych transferów z krajów do budżetu unijnego, wspólnego długu albo wspólnych unijnych podatków. I to są sprawy bardzo kontrowersyjne politycznie.

A poza planem Draghiego: co jeszcze zajmuje teraz europejskich ekonomistów? Listopadowe wybory w USA?

Tak, one są bardzo ważne. Trump zapowiada nałożenie 10-procentowych ceł na cały import, także z Europy. Według analizy Goldmana Sachsa to obniżyłoby wzrost w strefie euro o 1 procent. Podniesienie ceł w USA byłoby kosztowne dla Europy.

W przypadku zwycięstwa Trumpa przewiduję też szybszą eskalację wojny handlowej z Chinami. O ile za jego pierwszej prezydentury polityka handlowa wobec Chin była postrzegana jako aberracja, to teraz jest ona w zasadzie jedynym tematem, co do którego demokraci i republikanie zgadzają się ze sobą. Myślę, że chociaż obie administracje – Harris lub Trumpa – utrzymałyby, a i pewnie podwyższyłyby cła wobec Chin, to jednak ta eskalacja byłaby większa za prezydentury Trumpa. Europa stanęłaby przed wyborem – czy dołączyć do wojny handlowej, czy bronić swoich interesów w inny sposób.

Jak wynika z najnowszej prognozy EBOR w 2024 r. polska gospodarka urośnie o 3,2 proc., w 2025 r. o 3,8 proc. W obu przypadkach to rewizje w górę o 0,3 pkt proc. względem prognozy z maja.

W pierwszej połowie wzrost wyniósł 2,9 proc. rok do roku, a w drugim kwartale wzrost był silniejszy niż w pierwszym. Z jednej strony mamy słabą sytuację na rynkach eksportowych, a to odbija się negatywnie na produkcji przemysłowej. Ale z drugiej widzimy wzrost popytu krajowego, który napędza wzrost PKB.

Ponadto oczekujemy, że fundusze unijne w przyszłym roku zaczną mieć pozytywny wpływ na wzrost gospodarczy. Kolejna kwestia to powódź. O ile to tragiczne wydarzenie, a szkody są znaczne, to odbudowa w jakimś stopniu przyczyni się również do wzrostu PKB.

Mówi pani o wzroście inwestycji w 2025 r. po napływie środków unijnych. Czy widzi pani natomiast szansę na solidniejszą odbudowę sentymentu do inwestycji prywatnych, czy jednak jest on tłamszony przez wysokie stopy procentowe i słabą sytuację eksportową?

Sytuacja nadal nie jest różowa. Szaleństwa w przyszłym roku w Europie Zachodniej nie będzie, jeżeli chodzi o wzrost gospodarczy. Ceny energii pozostaną wysokie, a wojna w Ukrainie stworzyła dużą niepewność. Ta niepewność może się również pogłębić w związku z eskalacją konfliktu na Bliskim Wschodzie. Wyniki wyborów w Stanach Zjednoczonych też mogą mieć negatywny wpływ na gospodarczą przyszłość Europy, jeżeli Donald Trump np. rzeczywiście wprowadzi wyższe cła na eksport europejski.

W naszym najnowszym raporcie zwracamy też uwagę na wyższe koszty finansowania długu. Premia za ryzyko – czyli to, o ile kraje naszego regionu płacą więcej relatywnie do tego, co płacą Niemcy – poszła do góry po wybuchu wojny w 2022 r. i nadal nie zniknęła.

Kolejna sprawa to stopy procentowe. W wielu krajach, gdzie działa EBOR, one nadal pozostają wysokie. W krajach rozwiniętych i na rynkach wschodzących byliśmy w stanie osiągnąć dezinflację stosunkowo małym kosztem, nie było twardego lądowania. Banki centralne cieszyły się zaufaniem, a oczekiwania inflacyjne były mniej więcej zakotwiczone. Banki centralne są teraz bardzo ostrożne, nie chcą zbyt wcześnie luzować polityki pieniężnej.

Ostatnie dane EBC z Polski wskazują, że odsetek osób oczekujących wyższej inflacji w 2025 r. niż w 2024 r. jest o 40 pkt proc. wyższy niż osób oczekujących niższej inflacji. Społeczeństwo nie oczekuje więc bardzo niskiej inflacji. Przy wyższych oczekiwaniach inflacyjnych polityka monetarna musi być ostrożna.

W tym i przyszłym roku – według planów rządu – deficyt sektora rządowego i samorządowego w Polsce ma oscylować w okolicach 5,5 proc. Rząd nie planuje w 2025 r. zacieśniania polityki fiskalnej. Jednocześnie minister finansów Andrzej Domański skłania się ku czteroletniej ścieżce schodzenia z deficytem do poziomu 3 proc. w ramach procedury nadmiernego deficytu. Czyli plan od 2026 r. wygląda na ambitny. Pytam trochę jak ekonomista, a trochę jak zwykły obywatel: będzie boleć?

We wszystkich krajach, w których działamy, deficyty są podwyższone. Rosną koszty obsługi długu, rośnie też presja na wydatki, np. obronne. Do tego w Polsce dochodzą wydatki związane z powodzią, a już przed nią pojawiły się wyzwania dla budżetu związane z niższymi od prognozowanych przychodami z VAT-u, dodatkowymi wydatkami na NFZ i koniecznością wsparcia samorządów.

Mamy też presję unijną, by zachowywać się w sposób odpowiedzialny fiskalnie. Jeżeli w tym roku więcej wydamy, to będzie się to wiązało z zaciśnięciem pasa w przyszłości lub z wyższymi podatkami. Tutaj nic się nie wyczaruje.

CV

prof. Beata Javorcik

Profesor Beata Javorcik od września 2019 r. jest główną ekonomistką Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Na czas sprawowania tej funkcji zawiesiła pracę naukową na Uniwersytecie Oksfordzkim, na którym wykłada od 2010 r. Javorcik jest pierwszą kobietą, która uzyskała tytuł profesora ekonomii tej uczelni. Wcześniej pracowała m.in. w Banku Światowym. Doktorat w dziedzinie ekonomii uzyskała na Uniwersytecie Yale. 

Gospodarka światowa
Stolarz wyjaśnia, jak zarobił i stracił ponad 300 milionów dolarów
Gospodarka światowa
Dantejskie ostrzeżenie guru z Wall Street. Koniec ciecia stóp?
Gospodarka światowa
Dobre wiadomości z USA: bezrobocie maleje, przybywa miejsc pracy
Gospodarka światowa
Do Hongkongu powróciły wzrosty, ale Nomura alarmuje. Pachnie krachem?
Gospodarka światowa
Netanjahu triumfuje, ale konflikt blokuje ożywienie gospodarcze
Gospodarka światowa
Hongkong: Zwyżki rozgrzały giełdę