Notowania złota, które miały za sobą fatalne cztery miesiące, od trzech tygodni próbują odrabiać straty. Od dna odbiły już o prawie 6 proc., po tym jak wcześniej od apogeum paniki po rosyjskiej inwazji na Ukrainę zniżkowały o 19 proc. Kruszec wspierały obawy przed globalną recesją i wzrost napięć na linii USA–Chiny, związany z wizytą Nancy Pelosi na Tajwanie.
Do tego dochodziła korekta w notowaniach dolara, który jest głównym rywalem złota w roli bezpiecznej przystani. Być może największe znaczenie miało jednak ograniczanie przez inwestorów oczekiwań co do skali dalszego zaostrzania polityki przez Fed i zniżki rentowności obligacji skarbowych na świecie (trwającą od marca przecenę złota napędzały właśnie związane ze skokiem inflacji zapowiedzi drastycznych podwyżek stóp Fedu).
Im niższe oficjalne – ale też rynkowe – stopy procentowe, tym wyższy koszt alternatywny lokowania w nieprzynoszącym dodatkowego dochodu złocie. Na razie inwestorzy wciąż uwzględniają w cenach instrumentów pochodnych dojście głównej stopy procentowej Fedu na początku 2023 r. do 3,6 proc., a szefowa oddziału Fedu w Cleveland Loretta Mester oceniała, że konieczne może być podniesienie stóp do 4 proc.
Nie można też mówić o odwróceniu tendencji umacniania się dolara na globalnych rynkach. Dopiero potwierdzenie przełomu w tych kwestiach będzie mogło stanowić podstawę do poważniejszego umocnienia złota w średniej i dłuższej perspektywie. Na nastawieniu do złota negatywnie odbiły się jednak opublikowane w piątek dane z amerykańskiego rynku pracy. Nowych etatów poza rolnictwem przybyło dwukrotnie więcej, niż oczekiwali ekonomiści.