Narastanie obaw przed globalną recesją znów zepchnęło ceny ropy Brent poniżej 100 dol. za baryłkę – surowiec ma już za sobą sześć spadkowych tygodni z rzędu. Trwająca przecena to najpoważniejsza dotąd próba zakończenia hossy po tym, gdy od dna krachu po wybuchu pandemii Covid-19 do szczytu po rosyjskiej agresji na Ukrainę ropa podrożała prawie dziewięciokrotnie w mniej niż dwa lata.
Z USA nadeszły kolejne wyższe od prognoz odczyty inflacji – ceny konsumenckie rosły najszybciej od 40 lat – a to wzmogło obawy, że na lipcowym posiedzeniu Fed podniesie stopy nawet o 100 punktów. Jednocześnie słabe wyniki kwartalne spółek z Wall Street potwierdziły, że gospodarka USA hamuje. O ile perspektywa recesji wywiera presję na spadek cen ropy, o tyle w przeciwnym kierunku oddziałuje deficyt podaży na rynku fizycznego surowca. W czwartek kurs spadał nawet poniżej nienotowanego od lutego pułapu 95 dol., jednak w piątek odbijał do 101 dol.
Za mało ropy na rynku
Nie dość, że od inwazji Rosji na Ukrainę wielu nabywców unika ropy z tego kraju, to jeszcze mocno spadają dostawy z ogarniętej kryzysem politycznym Libii. Na problem niedoborów zwraca uwagę bank Goldman Sachs, który w czwartkowej nocie winą za nasilenie przeceny obarczył w dużej mierze niską płynność i czynniki techniczne. „Spadek cen odzwierciedla jednak także rosnące obawy co do fundamentów ropy, zarówno po stronie wzrostu podaży, jak i osłabienia popytu” – przyznają autorzy noty.
Mimo to nawet w najbardziej niekorzystnym dla ropy scenariuszu jej wycena powinna wynosić od 90 do 105 dol. To wciąż znacznie powyżej bieżących cen kontraktów na najbliższe miesiące, więc specjaliści utrzymali „bycze” nastawienie do tego rynku.
Zdaniem potentata naftowego Exxon Mobil niedobory ropy na rynku mogą utrzymać się jeszcze przez trzy do pięciu lat, głównie ze względu na brak inwestycji od czasu wybuchu pandemii Covid-19. Jak oceniał w tydzień temu na forum w Katarze prezes koncernu Darren Woods, na konieczne inwestycje branża naftowa będzie potrzebowała czasu.