W UE trwają próby uzgodnienia embarga na import surowców energetycznych z Rosji. Porozumienie wydaje się możliwe w przypadku ropy, w przypadku gazu jest odległe. Czy rzeczywiście rezygnacja z rosyjskich surowców byłaby dla Europy tak kosztowna, jak twierdzą sceptycy?
Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie, jesteśmy skazani na mało precyzyjne szacunki. Na podstawie tabel przepływów międzygałęziowych, które publikuje EBC, można na przykład oceniać, że ograniczenie podaży gazu o 10 proc. spowodowałoby spadek wartości dodanej w strefie euro o 0,7 proc. To daje obraz wrażliwości gospodarki na zmiany podaży tego surowca. Obecnie 70 proc. gazu wykorzystywanego w Europie pochodzi z Rosji. Teoretycznie rezygnacja z tego importu miałaby więc potężny wpływ na gospodarkę Europy, ale wiadomo, że część zostałaby zastąpiona importem z innych kierunków. Bardzo przydatne są w tym kontekście doświadczenia Chile z 2007 r., gdy podaż gazu z Argentyny – jedynego dostawcy na chilijski rynek – załamała się o 90 proc. Jak przypomnieli w niedawnym artykule Andrés Velasco i Marcelo Tokman, którzy byli wtedy ministrami w chilijskim rządzie, obniżyło to tempo wzrostu PKB Chile o około 1 pkt proc. Władze Chile ograniczyły koszt tego wstrząsu, przyspieszając budowę terminali LNG, zwiększając nakłady na inwestycje w odnawialne źródła energii oraz pozwalając niektórym fabrykom i elektrowniom na powrót do spalania ropy naftowej, od której wcześniej odeszły na rzecz gazu. Rząd prowadził też kampanię informacyjną, która zmniejszyła zapotrzebowanie na energię elektryczną o 10 proc., a najuboższym gospodarstwom domowym zaoferował transfery kompensujące wzrost wydatków na prąd i ciepło. W efekcie dzisiaj Chile 43 proc. energii pozyskuje z czystych źródeł. Wydaje się więc, że Europa też mogłaby zrezygnować z rosyjskich surowców, nie rezygnując z ambicji dotyczących zielonej transformacji.
To ciekawe, bo mówi pani o gazie, z którego rezygnacja uchodzi za trudniejszą i bardziej kosztowną niż rezygnacja z ropy. Wstrzymanie importu tego ostatniego surowca byłoby dla Europy łatwiejsze do udźwignięcia?
W przypadku ropy problemem może być to, że rafinerie nie mogą przetwarzać dowolnego jej gatunku. Niektóre państwa UE, w których rafinerie są przystosowane do rosyjskiego surowca, musiałyby więc zacząć importować paliwo zamiast ropy, co byłoby droższe. Poza tym jednak rzeczywiście łatwiej jest zdywersyfikować źródła dostaw ropy, bo jej import nie wymaga takiej infrastruktury przesyłowej, jak import gazu.
W przypadku Chile, który pani przywołała, rząd mógł sobie pozwolić na spore wydatki inwestycyjne, które pozwoliły zmniejszyć zależność od importu gazu, ale też na wsparcie części gospodarstw domowych. Czy to byłoby możliwe także w UE? Bo wydaje się, że niechęć do embarga na rosyjskie surowce wynika częściowo z obaw, że ze względu na najwyższą od ponad 20 lat inflację rządy nie byłyby w stanie łagodzić skutków takiego embarga.