I zamiast kupować iPhony czy modne torebki z nowojorskiego domu mody Kate Spade, ci nowi pracownicy na ogół lokują zarobione pieniądze na kontach oszczędnościowych, co spowodowało nadmiar kapitału na rynku.
Chińskie rezerwy w 2000 r. wynosiły 250 mld USD, w 2008 r. już 2 bln USD, a teraz prawdopodobnie ponad 3 bln USD. Jeśli dodać do tego 5 bln USD dodrukowanych w ramach programów ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej przez Fed, Europejski Bank Centralny, Bank Anglii i Bank Japonii, to łatwo dostrzec, że świat pławi się w tanim kredycie. Ale czy to dobrze, czy źle?
Dobrze, jeśli jest się robotnikiem w fabryce w chińskim Shenzhen albo kupuje się 40-calowy telewizor z 268 USD w supermarkecie Wal-Mart. Ale te same zmiany w kapitale spowodowały jego przemieszczenia do poszczególnych branż i na rynek pracy.
Od wybuchu kryzysu finansowego przed pięciu laty tempo wzrostu gospodarczego w krajach rozwiniętych jest marne, a bezrobocie uparcie wysokie. W przeszłości gwałtowny wzrost pojawiał się zazwyczaj po wprowadzeniu nowej technologii i po dostosowaniu się pracowników do zmian na rynku pracy. A teraz modne i coraz częściej powtarzane jest stwierdzenie, że „w tych czasach jest inaczej".
Być może weszliśmy w nową epokę, która charakteryzuje się tym, że jest za dużo pracowników i za dużo kapitału. W książce „Wiek nadpodaży" Daniel Alpert, bankowiec z Wall Street, pisze, ze „bezprecedensowa globalna eksplozja taniej pracy i taniego pieniądza" stała się „główną przeszkodą uniemożliwiającą przywrócenie wzrostu gospodarczego".