Akcje niektórych dużych greckich banków w kilka minut straciły blisko 30 proc. na wartości. Co prawda po południu indeks ASE lekko odrabiał straty, ale i tak spadł do najniższego poziomu od 2012 r.
Takiego zachowania rynku powszechnie się spodziewano. – Prawdopodobieństwo tego, że podczas poniedziałkowej sesji akcje nawet jednej spółki będą rosły, jest zerowe – prognozował Takis Zamanis, trader z Beta Securities.
– To bardzo ważne, że otwieramy rynek, oczywiście spodziewamy się presji na greckie akcje, ale będziemy tam, by monitorować sytuację. Będziemy się przyglądać, kiedy rynek się ustabilizuje, przy jakich cenach oraz jakie będzie jego postrzeganie przez krajowych i zagranicznych inwestorów – mówił przed otwarciem rynku Kostas Botopoulos, przewodniczący Helleńskiej Komisji Rynków Kapitałowych, czyli instytucji regulującej rynek.
Handel na ateńskiej giełdzie odbywa się z wieloma obostrzeniami. Każde zlecenia kupna lub sprzedaży odbiegające o co najmniej 7 proc. od ostatniej rynkowej ceny powoduje automatyczne, tymczasowe wstrzymanie obrotów akcjami danej spółki. Dzienny limit spadków wyznaczono na 30 proc. Greccy inwestorzy muszą się też mierzyć z restrykcjami związanymi z kontrolą przepływu kapitału. Co oznacza, że np. nie mają możliwości kupowania akcji na kredyt.
Ateńska giełda była zamknięta od 29 czerwca, najdłużej od lat 70 (otworzono ją później niż banki, które były zamknięte do 20 lipca). W czasie jej zamknięcia inwestorzy używali notowanego w USA funduszu Global X FTSE Greece 20 ETF jako „zastępstwa" dla greckich akcji. Od 26 czerwca stracił on 17 proc. W tym czasie WIG20 spadł o ponad 5 proc., a niemiecki DAX spadł o mniej niż 1 proc.