W 2016 roku inwestorzy nie powinni się nudzić. Amerykański Fed będzie utrzymywał ich w niepewności w kwestii swojej ścieżki podwyżek stóp procentowych, Europejski Bank Centralny nadal będzie główną instytucją walczącą z kryzysem w strefie euro, Bank Anglii może dokonać pierwszej pokryzysowej podwyżki stóp na Wyspach, a Ludowy Bank Chin podjąć nowe działania stymulacyjne. Rynek będzie się uważnie wsłuchiwał w sygnały z chińskiej gospodarki, bo to głównie od nich będzie zależało ewentualne odbicie na rynkach surowcowych. Przede wszystkim jednak będzie to rok politycznej zmiany w USA. Aż do listopada świat będzie trzymany w niepewności co do tego, czy nowym prezydentem USA zostanie ekscentryczny, idący w poprzek wszelkich schematów miliarder Donald Trump, czy też będzie to Hillary Clinton – a może jakiś niedoceniany obecnie czarny koń. Stawką w tej grze są nie tylko losy supermocarstwa zza oceanu, ale również sporej części świata.
Amerykańska zmiana
Donald Trump, magnat z branży nieruchomościowej, jedna z ikon amerykańskiego biznesu, człowiek dysponujący majątkiem szacowanym na 4,5 mld USD, idzie w sondażach jak burza i skupia na sobie całą uwagę mediów. Jego liczne kontrowersyjne wypowiedzi wymierzone głównie w imigrantów oraz muzułmanów tylko pomagają mu zyskiwać popularność. Republikańscy wyborcy uwielbiają go za to, że ma sobie za nic polityczną poprawność i odwołuje się do uczuć zwykłego Amerykanina. Republikański i demokratyczny establishment zaś go nienawidzi, bo nie da się go kupić.
Program Trumpa to mieszanina propozycji probiznesowych i protekcjonistycznych. Obiecuje on reformę systemu podatkowego – w tym uszczelnienie go tak, by fundusze hedgingowe płaciły więcej fiskusowi, podwyżkę ceł importowych nawet do 35 proc., renegocjację układu o wolnym handlu NAFTA, obronę miejsc pracy dla Amerykanów poprzez walkę z nielegalną imigracją, zreformowanie systemu opieki zdrowotnej po nieudanej reformie Obamy, a przy tym zmniejszenie zadłużenia kraju. – Jestem naprawdę dobry w rozwiązywaniu problemów zadłużeniowych. Nikt nie robi tego tak jak ja – zapewnia Trump. Niewiele jak na razie wiadomo o ewentualnej przyszłej ekipie gospodarczej Trumpa, ale będzie on raczej zbierał ekspertów z prywatnego biznesu i obrzeży Partii Republikańskiej. „Uczyńmy Amerykę znów wielką!" – brzmi jego hasło wyborcze, a z całej jego kampanii bije wielki optymizm. Trump kreuje się na nowego Teddy'ego Roosevelta, prezydenta, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Gdy latynoski reporter powiedział Trumpowi, że pomysł budowy muru na granicy z Meksykiem jest niemożliwy do zrealizowania, ten odparł: – Jestem przedsiębiorcą budowlanym i wierz mi, to jest możliwe!
Jeśli Ameryka zdecyduje się jednak na wybór Hillary Clinton, będzie to oznaczało w dużej mierze kontynuację polityki gospodarczej administracji Obamy, może z nieco innym rozłożeniem akcentów. W ślad za Hillary do starej-nowej administracji mogą wejść tacy weterani ekonomicznej polityki lat 90., jak Larry Summers czy Robert Rubin, sekretarze skarbu za rządów Billa Clintona.
Nadzieje na rynkach wschodzących
To, jak rynki wschodzące będą radziły sobie w 2016 r., będzie zależało w dużej mierze od tego, czy dojdzie do odbicia gospodarczego w Chinach, za którym z kolei poszedłby wzrost popytu na surowce. Inwestorzy będą się więc uważnie wsłuchiwali w sygnały z Pekinu i wyczekiwali informacji o lepszych danych gospodarczych lub rządowych inicjatywach stymulacyjnych. To, czy takie inicjatywy się pojawią i czy Chiny np. będą znów osłabiały juana, będzie zależne od najwyższego kierownictwa partyjno-państwowego z prezydentem Xi Jinpingiem na czele.