Na wtorkowym odwróconym przetargu Bank Anglii (BoE) zgłosił popyt na obligacje skarbowe zapadające po 2030 r. za 1,17 mld funtów. Otrzymał jednak oferty opiewające tylko na 1,12 mld funtów. Pozornie różnica nie była duża, ale wystarczająca, aby rzucić cień na skuteczność QE na Wyspach. Zwłaszcza że za te obligacje, które BoE zdołał kupić, zapłacił dużo powyżej ich rynkowej ceny.
Na powrót do ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej po czterech latach przerwy Bank Anglii zdecydował się w miniony czwartek, aby złagodzić wpływ Brexitu na gospodarkę. Jednocześnie obniżył główną stopę procentową z 0,5 proc. do najniższego w historii poziomu 0,25 proc. Te decyzje pogłębiły spadek rentowności brytyjskich obligacji skarbowych, trwający od początku czerwca. W tym czasie rentowność 10-latek stopniała z 1,4 do 0,5 proc. To była jedna z przyczyn fiaska wtorkowego przetargu BoE. Fundusze emerytalne i ubezpieczyciele, które mają w portfelach długoterminowe obligacje, nie chcą ich sprzedawać bankowi centralnemu, bo za otrzymaną gotówkę musiałyby kupić inne aktywa, oprocentowane niżej niż stare serie obligacji. Dla firm, które mają długoterminowe zobowiązania, to problem.
– Mniejsza od oczekiwanej przez BoE podaż obligacji może być po prostu wynikiem tego, że wielu dilerów i zarządzających funduszami jest na urlopach – ocenił Mihir Kapadia, prezes Sun Global Investors. Według niego jest za wcześnie, aby mówić o fiasku nowej odsłony QE, w ramach której BoE zamierza skupić aktywa za 70 mld funtów. Inni eksperci wskazują jednak, że wtorkowej wpadki banku centralnego nie tłumaczy niższa płynność rynku obligacji w okresie wakacyjnym. W środę, gdy BoE skupował papiery o terminach zapadalności od siedmiu do 15 lat, nie miał żadnych problemów z podażą. Realizacja QE może więc wymagać skupowania przez BoE mniejszej ilości długoterminowych obligacji, niż planował.