W ostatnich kilku dniach poznaliśmy kluczowe dane dotyczące kondycji polskiej gospodarki na początku 2023 r. Co z nich wynika?
Nic nowego. Trend jest taki, jak można było oczekiwać mniej więcej od połowy ub.r. Konsumpcja idzie w kierunku recesji, a wzrost produkcji przemysłowej i produkcji budowlanej zwalnia. Zbliżamy się w kierunku dołka koniunktury. Takie wrażenie można odnieść, patrząc na ankietowe wskaźniki koniunktury, które powoli się poprawiają. Ważna będzie inflacja. Gdy ona zacznie spadać z górki, diametralnie zmienią się nastroje konsumentów.
Gdy inflacja znajdzie się poniżej dynamiki płac, tzn. płace znów zaczną rosnąć w ujęciu realnym, konsumpcja też wróci na ścieżkę wzrostu i spowolnienie dobiegnie końca?
Ja bym taką tezę zaryzykował. Około połowy roku, gdy z powodu efektów statystycznych inflacja mocno zmaleje, prawdopodobnie ceny konsumpcyjne będą rosły wolniej niż płace. Wynagrodzenia nominalne wciąż rosną szybko i trudno znaleźć powody, aby to się miało zmienić. To widać dobrze we wskaźnikach koniunktury konsumenckiej. Nigdy w historii tych badań nie było tak, że oceny bieżącej sytuacji były istotnie gorsze od oczekiwań konsumentów. Z taką sytuacją mamy zaś do czynienia ostatnio. To wygląda tak, jakby konsumenci czekali w blokach startowych, z których ruszą, gdy opadnie inflacja. Mają sporo oszczędności zgromadzonych na depozytach, nie widzą pogorszenia koniunktury na rynku pracy, więc nie muszą się obawiać o swoją sytuację finansową. Wszystko to składa się na obraz, że gospodarka zwalnia, ale nie będzie gwałtownego zatrzymania, typowej recesji, charakteryzującej się np. wzrostem bezrobocia. Zanim do tego dojdzie, gospodarka zacznie się rozpędzać.