Narodowy Bank Polski opublikował wskaźniki inflacji bazowej w kwietniu 2022 r. Po wyłączeniu cen administrowanych (podlegających kontroli państwa) wyniosła ona 12,2 proc. w skali roku, wobec 10,6 proc. miesiąc wcześniej; po wyłączeniu cen najbardziej zmiennych - 9,3 proc., wobec 7,9 proc. miesiąc wcześniej; po wyłączeniu cen żywności i energii wyniosła 7,7 proc., wobec 6,9 proc. miesiąc wcześniej; wreszcie tzw. 15-proc. średnia obcięta, która eliminuje wpływ 15 proc. koszyka cen o najmniejszej i największej dynamice, wyniosła 9,2 proc., wobec 7,8 proc. miesiąc wcześniej.
Jak podkreśla Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej, wskaźniki te pozwalają decydentom i analitykom wyrobić sobie zdanie „co by się z inflacją działo, gdyby nie wpływ …”. - Tu wstawia się zazwyczaj ceny żywności i energii, ceny administrowane, ceny, które w ostatnim czasie ulegały skrajnym zmianom. Najwięcej uwagi analityków przyciąga wskaźnik wykluczający wpływ cen żywności i energii - stwierdza. Skoro dla kwietnia jego roczny indeks oszacowany został na 7,7 proc., wobec 6,9 proc. w marcu, a ceny ogółem były w kwietniu wyższe niż przed rokiem o 12,4 proc., wobec 11 proc. w marcu, to otrzymujemy informację, że inflacja w kwietniu była głównie dynamizowana cenami żywności i energii.
- Niestety w pozostałych obszarach towarów i usług tendencje inflacyjne wciąż też narastają. Trzeba też pamiętać, że właśnie ten wskaźnik inflacji bazowej jest uważany za najlepiej odwzorowujący co się dzieje z cenami, na które ma wpływ polityka monetarna (tam, gdzie powinny działać zależności popyt/podaż/cena) – więc RPP może, a nawet powinna interweniować by ją zbić (zwłaszcza, że od dłuższego już czasu nie tylko pozostaje on powyżej górnych dopuszczalnych widełek dla celu inflacyjnego NBP, ale i wciąż wzrasta) - analizuje Piotr Soroczyński.
Wzrost inflacji w ostatnich kwartałach był głównie pochodną wzrostu różnorakich kosztów wytwarzania. Z perspektywy światowej podkreślano głównie sytuację na rynku ropy i gazu, ale ostatnio też żywności. - U nas koszty wytwarzania są od dłuższego czasu dodatkowo podbijane decyzjami administracji. Wystarczy wskazać tu ceny: użytkowania wody, gospodarki odpadami, pracy (płaca minimalna i dopasowania w wyższych płacach wymuszone nowymi rozwiązaniami w zakresie danin i podatków), koszty dopasowania się do pandemii, nowe daniny (tak nasze wewnętrzne jak i narzucone z zewnątrz), wyższe daniny już istniejące, wzrost powinności i wymogów formalnoprawnych przy prowadzeniu działalności gospodarczej - zauważa główny ekonomista KIG.
Podkreśla, że podwyższona inflacja to również pokłosie zbyt słabej wyceny złotego. Do niedawna mniej za wzrost cen odpowiedzialny był umiarkowanie rosnący popyt. Sytuacja w tym zakresie zaczęła się zmieniać – wkład popytu w inflację zaczął być już wyraźniej odczuwalny – zwłaszcza w sytuacji pojawiającego się miejscami niedostatku pewnych dóbr na światowych rynkach.