Po tym, jak rząd ogłosił, że wystąpił do Międzynarodowego Funduszu Walutowego o udostępnienie 20,5 mld dolarów linii kredytowej FCL, analitycy spieszą z optymistycznymi prognozami dla naszej waluty. Decyzję pozytywnie oceniła też Komisja Europejska. Umowa z Funduszem wydaje się również o tyle korzystna, że za dostęp do FCL zapłacimy mniej niż Meksyk, który jako pierwszy sięgnął po ten instrument.
[srodtytul]Lepiej niż waluty regionu[/srodtytul]
Wiceminister finansów Ludwik Kotecki powiedział wczoraj, że sam dostęp do pieniędzy MFW będzie kosztował nasz kraj 15–20 pb. To 30–40 mln dolarów, czyli około 100–130 mln zł. W przypadku Meksyku, ową „opłatę” wyznaczono na 27 pb. W opublikowanym wczoraj rano komentarzu analitycy Deutsche Banku przewidywali, że w przypadku Polski jej wysokość będzie podobna.
– Sądzę, że nie będzie konieczności skorzystania z tych pieniędzy – powiedział Kotecki, dodając jednocześnie, że traktuje umowę jako „prestiżowe ubezpieczenie na czas kryzysu”, które ma chronić przed potencjalnym atakiem spekulacyjnym. We wtorek rynek bardzo dobrze odebrał nieoczekiwaną wiadomość – złoty umocnił się do euro o 1,6 proc. Wczoraj jednak aż połowa tej zwyżki została zniwelowana.
Zdaniem Royal Bank of Canada, teraz nasza waluta może umocnić się do poziomu 4,17 zł za euro. Podobnie analitycy Nomura International szacują, że w następstwie porozumienia z MFW złoty może wzrosnąć do mniej niż 4,2 zł, czyli do poziomu nieoglądanego od końca 2008 r. Jak powiedział Bloombergowi strateg Nomury Olgay Buyukkayali, nasza waluta będzie zyskiwać mocniej niż czeska korona czy węgierski forint.