Znaczny wzrost deficytu budżetowego w 2010 roku to opóźniony skutek kryzysu – przekonywał w Sejmie minister finansów Jacek Rostowski. Zapewnił jednak, że poziom deficytu jest bezpieczny. Opozycja nie uwierzyła, tym bardziej że – jak wyliczyła wiceszefowa Sejmowej Komisji Finansów Publicznych – jego poziom wcale nie wynosi 52,2 mld zł.
[srodtytul]Zapowiedzi Rostowskiego[/srodtytul]
– Do tej kwoty trzeba doliczyć deficyt środków unijnych, ujemne saldo z prywatyzacji i prefinansowania, dług FUS, środki, jakie musi pożyczyć Krajowy Fundusz Drogowy, oraz 7,5 mld zł, jakie rząd pożycza sobie z Funduszu Rezerwy Demograficznej – przekonywała Aleksandra Natalli-Świat z PiS. – Jeśli zliczymy wszystkie te pozycje, okazuje się, że deficyt budżetowy sięga 123,6 mld zł.
– Nasza droga okazała się najskuteczniejszą i najtańszą metodą walki z kryzysem – stwierdził Rostowski. – Inne kraje przeznaczyły na to duże pieniądze, których w tak krótkim czasie nie udało się efektywnie wydać, teraz mają zaś problem, jak szybko się pozbyć tego ogromnego zadłużenia, które pakiety pomocowe spowodowały.Nam ma pomóc wielki program inwestycji drogowych, który w ocenie ministra pchnie naszą gospodarkę do przodu. W przyszłym roku na ten cel rząd zamierza wydać ponad 31 mld zł.
Ponieważ to nie wystarczy, Rostowski zapewnił, że wkrótce przedstawi pakiet reform, które będą nastawione na konsolidację finansów publicznych i rozwój gospodarczy. Pierwszym krokiem w tym kierunku było przyjęcie ustawy o emeryturach pomostowych, która docelowo – jak podał minister – obniży nasz dług o 1,4 biliona złotych. – Z troski o kondycję gospodarki nie podnieśliśmy za to podatków – stwierdził szef resortu finansów.