Mogą się one zmniejszyć, gdy PKB zacznie rosnąć powyżej 4 proc., co najwcześniej nastąpi w 2012 r. Co do 2010 r. ekonomiści są zgodni, że do połowy roku wzrost nie będzie zachwycający, ale pod koniec powinien przyspieszyć, nawet do 3,5 proc. Średniorocznie PKB powinno rosnąć około 2,5 proc. Jak zaznaczyła Maja Goettig, główny ekonomista BPH, będzie to bardzo dobry wynik. – Prognozy Komisji Europejskiej mówią, że przez dwa lata będziemy obok Słowacji i Estonii w czołówce jeśli chodzi o poziom wzrostu gospodarczego – wyjaśniła.
Na ziemię dyskusję sprowadził doradca ekonomiczny prezydenta Adam Glapiński. Jego zdaniem, trudno się zachwycać świetnym stanem gospodarki, skoro wynik za III kwartał po odjęciu wpływu eksportu netto wyniósł -1,3 proc. – Nie mówmy o wzroście, ale o deficycie finansów publicznych i zadłużeniu państwa, bo to najpoważniejsze problemy – wyjaśnił.
Także prof. Witold Orłowski z PricewaterhouseCoopers przyznał, że w kolejnych latach może to być obciążenie. – Nie przekroczymy progu 60 proc. długu w relacji do PKB, bo jeśli się zbliżymy do tej granicy, można będzie zmienić sposób liczenia zadłużenia. Wystarczy wyłączyć z zadłużenia transfery do OFE – wyjaśnił. Dodał przy tym, że taki zabieg księgowy niczego nie zmieni. – Musimy obniżyć deficyt o 3–5 pkt proc., co stanowi nie lada wyzwanie – przyznał Orłowski.
Prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC, zwrócił uwagę, że zmiana liczenia długu nie wystarczy, bo w ten sposób nie oszuka się rynków, które na rosnące zadłużenie mogą zareagować żądaniem wyższych zysków za inwestycje w papiery skarbowe. – Jeśli rentowność obligacji wzrośnie, to wzrosną także koszty obsługi zadłużenia, a to może być niebezpieczne – przestrzegał.
Na naszą korzyść działać będzie raczej mocny złoty. – Złoty jest silny za sprawą rynków finansowych, które być może wierzą, że drastyczne konsekwencje przekroczenia progu 60 proc. długu w relacji do PKB zmusi jednak rząd do podjęcia radykalnych reform – stwierdziła Goettig.