W dodatku od ostatniej jesieni prywatny import coraz szybciej sunie w dół: jeśli w październiku był o 3 proc. słabszy niż we wrześniu, to w grudniu spadek sięgał 17 proc. Ostatni miesiąc roku, w którym sprowadzono 45,3 tys. aut, okazał się najgorszym po styczniu i lutym.
[link=http://blog.rp.pl/blog/2010/01/23/andrzej-krakowiak-nadchodzi-koniec-zlomowego-eldorado/]Czytaj też: Nadchodzi koniec złomowego eldorado » [/link]
Jak będzie wyglądał rynek w 2010 roku? Importerzy się obawiają, że może się dalej kurczyć. – Widzimy, jak firmy w regionie zwalniają pracowników. A ludzie boją się większych wydatków, zwłaszcza na samochody – twierdzi Jarosław Lachowicz z autokomisu Radmar w Szczecinie. Sprzedaż w Radmarze szła bardzo dobrze jeszcze poprzedniej zimy. Załamała się w połowie ubiegłego roku. – Od tego czasu nie widać, by coś miało się poprawić – mówi Lachowicz.
W komisie C&C w Myślenicach pod Krakowem sprzedaż zmalała prawie o połowę. Firma importuje auta segmentu premium, nowe i używane, choć nie starsze niż trzy lata. – Popyt mógłby wzrosnąć, gdyby znacząco osłabiło się euro – uważa sprzedawca Michał Ruman.
To właśnie drogie euro wyhamowało import aut do Polski. W lipcu 2008 roku było warte zaledwie 3,2 zł. Teraz o prawie złoty więcej. Na słabszy import wpływa także mniejsza oferta aut. – Ilość używanych samochodów ograniczyło wprowadzenie dopłat w Niemczech, które są głównym rynkiem dla polskich importerów rynku niemieckim – tłumaczy Wojciech Drzewiecki, szef Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar. Ponadto niemieckie firmy dysponujące flotami samochodów wstrzymały z powodu kryzysu wymianę pojazdów. Z kolei w tym roku podaż używanych aut raczej nie wzrośnie. W Niemczech zapowiadany jest bowiem spadek sprzedaży nowych samochodów nawet o milion sztuk.