Bez hipotek złoty nie rośnie

Ograniczenie sprzedaży walutowych kredytów hipotecznych sprawiło, że nie ma wyraźnego trendu aprecjacji złotego

Aktualizacja: 26.02.2017 23:18 Publikacja: 28.03.2011 06:43

Bez hipotek złoty nie rośnie

Foto: Fotorzepa, Dariusz Majgier dm Dariusz Majgier

To fundamentalna sprawa, jeśli chodzi o kurs złotego – mówi Bartosz Pawłowski, strateg w londyńskim oddziale BNP Paribas. – Napływ walut związany z kredytami dewizowymi był bardzo poważnym czynnikiem wspierającym notowania polskiej waluty.

Pawłowski tłumaczy, że klient zaciągał kredyt w walucie obcej, ale deweloperowi, od którego kupował mieszkanie, płacił w złotych. To oznaczało zamianę waluty na złote po bieżącym kursie i powodowało pojawienie się presji na umocnienie złotego.

[srodtytul]Rosło do kryzysu[/srodtytul]

Taka tendencja była bardzo widoczna do wybuchu kryzysu finansowego jesienią 2008 r. Jak wynika z danych NBP, w szczytowym momencie sprzedaży walutowych kredytów mieszkaniowych miesięczne przyrosty portfela takich pożyczek w bankach wahały się w okolicach 2?mld franków (szwajcarska waluta, ze względu na niskie oprocentowanie, była najchętniej wybierana przez klientów polskich banków).

Polska nie jest jedynym przykładem kraju, w którym zaciąganie kredytów dewizowych miało wpływ na notowania waluty. – Na Węgrzech w grę wchodziły kwoty rzędu kilkuset milionów euro miesięcznie. One „uderzały” w rynek walutowy i przesuwały kurs na wyższy poziom – mówi Bartosz Pawłowski.

Zarówno na Węgrzech, jak i w Polsce po wybuchu kryzysu krajowe banki zostały odcięte od finansowania w walutach przez zagraniczne instytucje. Mocno ograniczyło to sprzedaż walutowych hipotek.

Już niedługo po rozpoczęciu kryzysu część analityków sygnalizowała, że może to negatywnie wpłynąć na notowania naszej waluty. Obecnie coraz częściej specjaliści wskazują, że te obawy się potwierdzają.

– Teraz nowych kredytów walutowych jest niewiele, większa zbiorowość spłaca kredyty zaciągnięte w poprzednich latach – mówi Rafał Benecki, ekonomista ING Banku Śląskiego. – W efekcie układ sił na rynku walutowym mocno się zmienił.

[srodtytul]Trudno o aprecjację[/srodtytul]

W tej chwili posiadacze kredytów walutowych muszą miesięcznie przeznaczyć około 900 mln zł na bieżącą spłatę zadłużenia (zakładając, że kredyty są średnio udzielane na 25?lat). W niektórych miesiącach portfel walutowych hipotek – w przeliczeniu na waluty obce – kurczy się.

To oznacza, że zamiast presji na umocnienie złotego, obecnie kredyty walutowe powodują raczej presję deprecjacyjną. – Kredyty mają obecnie wpływ na rynek, który można określić?jako „neutralny do negatywnego” – przyznaje Rafał Benecki.

Ekonomiści podkreślają, że wciąż jest wiele argumentów za tym, by złoty się umacniał. Zwracają uwagę, że kurs równowagi można szacować na wiele różnych sposobów. Na przykład porównanie wzrostu wydajności w Polsce i u naszych głównych partnerów handlowych wskazuje, że nasza waluta powinna nominalnie zyskiwać na wartości. Podobnie jeśli weźmie się różnicę w poziomie stóp procentowych w Polsce i strefie euro. Za umocnieniem złotego przemawia też napływ inwestycji zagranicznych.

Ale przewaga spłacających kredyty walutowe nad zaciągającymi nowe może się okazać decydująca. Tym bardziej że – jak wskazuje Rafał Benecki – złotemu nie pomaga nawet napływ inwestycji portfelowych, które zwykle prowadziły do znaczących zmian notowań naszej waluty, i to w krótkim czasie. – Zagraniczni inwestorzy pozyskują finansowanie w złotych poprzez swapy. To pozwala wytłumaczyć, dlaczego w ostatnim czasie nawet przy dużym napływie kapitału na nasz rynek, kurs złotego praktycznie stoi w miejscu.

[ramka][srodtytul]Saldo błędów i opuszczeń bilansu płatniczego może zaważyć na kursie naszej waluty[/srodtytul]

W najbliższych dniach istotne dla kursu złotego mogą się okazać dane o bilansie płatniczym w IV kwartale ub.r. W czwartek opublikuje je Narodowy Bank Polski.

Powód? Duża część rynku zaczęła zwracać uwagę na saldo błędów i opuszczeń w miesięcznych danych o bilansie płatniczym, które w ostatnich 12 miesiącach wyniosło ponad 14 mld euro. Zwykle w tej pozycji znajdują się transakcje finansowe, których nie da się zaliczyć do „zdefiniowanych” kategorii w bilansie. Analitycy są jednak zdania, że duża część salda błędów i opuszczeń w naszym bilansie to... import. Na dowód wskazują duże różnice w danych o saldzie handlu z Niemcami. Z danych GUS wynika, że to Polska ma nadwyżkę w obrotach z Niemcami. Według Bundesbanku nadwyżka jest po stronie niemieckiej.

– Saldo błędów i opuszczeń zaczęło się pogarszać po wejściu Polski do UE w 2004 roku. Podobne zjawisko, choć w mniejszej skali, wystąpiło również na Węgrzech oraz w Czechach – zwraca uwagę Radosław Bodys, ekonomista banku UBS, który zgłaszał zastrzeżenia do naszych danych o bilansie płatniczym już mniej więcej dwa lata temu. – Dokonane na początku tego miesiąca rewizje bilansu płatniczego w Czechach przyniosły podniesienie deficytu rachunku obrotów bieżących za 2010 rok z 2,6 proc. do 3,8 proc. PKB, której towarzyszyła podobnej skali rewizja salda błędów i opuszczeń oraz ogromna rewizja salda bilansu handlowego z nadwyżki 3,3?proc. PKB do deficytu na poziomie 0,6 proc. PKB.

„Rewizja danych w kwartalnym bilansie płatniczym może się okazać znaczącym negatywnym czynnikiem dla polskiego rynku długu i rynku walutowego” – napisali w piątkowej nocie dla klientów analitycy Danske Banku. Kilka dni wcześniej duński bank stwierdzał, że już same kontrowersje wokół danych dotyczących bilansu płatniczego wpływają negatywnie na postrzeganie naszego kraju przez zagranicznych inwestorów.

Rewizja danych o bilansie płatniczym miałaby także wpływ na szacunki dotyczące odpowiedniego kursu złotego. – Potencjalna reklasyfikacja danych, w zależności od skali, mogłaby doprowadzić do wzrostu deficytu obrotów bieżących do 5–7 proc. PKB z 3,3 proc. PKB?obecnie. Rewizja taka oznaczałaby, że kurs równowagi mógłby się okazać 5–10 proc. wyższy niż szacowane obecnie 3,50–4,00 zł za euro – wyjaśnia Radosław Bodys.

Na tym jednak nie koniec. – Gdyby większa część salda błędów i opuszczeń została zaklasyfikowana jako deficyt handlowy, oznaczałoby to, że Polsce niedaleko do problemu „bliźniaczych deficytów” (deficyt fiskalny i rachunku bieżącego w okolicach 7 proc. PKB). To z kolei doprowadziłoby prawdopodobnie do mniej korzystnego postrzegania Polski przez inwestorów zagranicznych, wzrostu premii za ryzyko, deprecjacji złotego i wzrostu oczekiwań na podwyżki stóp procentowych – podkreśla analityk UBS.

Zdaniem części ekonomistów wzrost importu związany z potencjalną rewizją danych miałby również wpływ na wartość nominalnego PKB. Sprawiłby, że produkt krajowy brutto byłby niższy, co mogłoby się wiązać się z przekroczeniem przez dług publiczny progu 55 proc. PKB. W takiej sytuacji – zgodnie z ustawą o finansach publicznych – kolejny budżet państwa nie powinien mieć deficytu. Skala obniżki PKB w związku z większym importem nie powinna być jednak duża, ponieważ obniżce eksportu netto powinno towarzyszyć podniesienie szacunków konsumpcji albo inwestycji w podobnej skali. [/ramka]

[[email protected]][email protected][/mail]

Gospodarka krajowa
S&P widzi ryzyka geopolityczne, obniżył prognozę wzrostu PKB Polski
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka krajowa
Czego boją się polscy ekonomiści? „Czasu już nie ma”
Gospodarka krajowa
Ludwik Kotecki, członek RPP: Nie wiem, co siedzi w głowie prezesa Glapińskiego
Gospodarka krajowa
Kolejni członkowie RPP mówią w sprawie stóp procentowych inaczej niż Glapiński
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka krajowa
Ireneusz Dąbrowski, RPP: Rząd sam sobie skomplikował sytuację
Gospodarka krajowa
Sławomir Dudek, prezes IFP: Polska ma najwyższy przyrost długu w Unii