Przedstawiciele Narodowego Banku Polskiego od kilku dni uspokajają rynek, twierdząc, że są przygotowani na silniejszą wyprzedaż złotego. – Rosną rezerwy dewizowe i NBP nie zawaha się wykorzystać ich w razie potrzeby – powiedział wczoraj Andrzej Kaźmierczak, członek Rady Polityki Pieniężnej. Andrzej Raczko, członek zarządu NBP, dodał jednak, że bank nie broni żadnego konkretnego poziomu kursu. Zdaniem analityków NBP mógłby zacząć sprzedawać waluty, gdyby euro sięgnęło 4,50 zł.
Wystarczy na niedługo
„Parkiet" policzył, na jak długo wystarczyłoby nam walut, gdyby bank centralny musiał codziennie bronić kursu złotego. Według ostatnich dostępnych danych (z kwietnia 2010 r.) dzienne obroty na krajowym rynku walutowym wynosiły ponad 7 mld USD. W ostatnich dwóch latach sytuacja co prawda nieco się zmieniła i obroty na naszym rynku znacznie spadły (dziennie to teraz ok. 1–1,5 mld USD), ale dilerzy walutowi, z którymi rozmawialiśmy, szacują, że w przypadku zawirowań na rynku byłyby nawet pięciokrotnie wyższe.
Przy takich obrotach, aby interwencje były skuteczne i kurs umocnił się o kilka procent, NBP musiałby wpompować w rynek każdorazowo kilkaset mln euro lub USD. Na koniec kwietnia tego roku poziom rezerw NBP wyniósł 102,8 mld USD, w euro ponad 77 mld. To oznacza, że gdyby bank centralny chciał sprzedawać na rynku codziennie kwoty rzędu 300–500 mln euro lub USD, rezerw nie wystarczyłoby mu na długo. Zwłaszcza że nie mógłby się ich pozbyć całkowicie.
Interwencje to nie norma
Piotr Kalisz z Banku Handlowego przypomina, że w Polsce bank centralny nie ma obowiązku obrony kursu walutowego. – Poziom rezerw jest najbardziej istotny w krajach, które muszą bronić określonego kursu – mówi. Wyjaśnia, że w Polsce ma on raczej odstraszać inwestorów od grania na osłabienie złotego. Dlatego ciężko jest oszacować, jaki procent walut NBP może sprzedać na rynku, żeby ich poziom wciąż był bezpieczny dla gospodarki. Polskie władze monetarne, odkąd nasz kurs stał się płynny, przez prawie dekadę nie korzystały z możliwości interweniowania. Do pierwszego takiego ruchu doszło dopiero w kwietniu 2010 r., ale wtedy NBP skupował walutę z rynku, ponieważ złoty był za mocny. Dopiero w ubiegłym roku zaczął być bardziej aktywny na rynku walutowym. Od września interweniował sześć razy. Jak szacują analitycy (oficjalnych danych NBP nie podaje), przeznaczył na to łącznie ponad 2 mld euro. To prawie 3 proc. naszych rezerw w tej walucie.
Gdyby jednak niepokój na rynkach, wywołany politycznym patem w Grecji, nasilił się i nastąpił gwałtowny odwrót od naszej waluty, NBP wraz z resortem finansów nie miałyby szans dać sobie rady. – Największe banki inwestycyjne mogą wlać na rynek dziesiątki miliardów dolarów. Żaden pojedynczy bank centralny nie miałby z nimi szans – mówi nam diler walutowy jednego z banków.