— Polskie banki oczywiście chciałyby europejskiej unii bankowej, bo uważają, że nadzór z Frankfurtu będzie słabszy niż z Warszawy. Dokładnie z tego powodu nie chcemy tego robić — mówił prezes NBP na spotkaniu zorganizowanym w środę w Brukseli przez think tank Bruegel. Marek Belka przekonywał, że polski sektor bankowy jest w bardzo dobrym stanie również dlatego, że nadzór nigdy nie zgadzał się na otwieranie oddziałów zagranicznych banków, a nalegał na tworzenie odrębnych spółek według polskiego prawa. Dzięki temu miał całkowitą kontrolę nad ich działalnością w Polsce. — W czasie kryzysu okazało się, że polskie spółki-córki są w lepszej kondycji niż ich zagraniczne matki — mówił Belka.
Podejście prezesa NBP do nowego nadzoru jest ostrożne. Według niego trzeba poczekać, jak nowa instytucja, ulokowana w EBC, będzie sobie radzić z nadzorowaniem banków w strefie euro i dopiero potem podjąć decyzję o ewentualnym przyłączeniu się. Podobne jest polskie nastawienie do strefy euro. — Najpierw musimy zobaczyć jak strefa euro radzi sobie ze swoimi problemami — mówił Belka. Według niego wspólna waluta wymaga państwowych lub parapaństwowych instytucji i strefa euro jest dopiero w trakcie ich tworzenia. Niepowodzenie projektu jest możliwe, dlatego lepiej poczekać. szef banku centralnego przyznał, że pozostawanie poza wspólną walutą niesie też za sobą koszty, czy też utracone korzyści, które są często niedoszacowane. Ale w ostateczności, jak przekonywał, to nie rachunek ekonomiczny, ale kalkulacje polityczne zdecydują o wejściu do strefy euro. Pewną rolę może również odgrywać kryzys na Ukrainie.
— Ze swoich rozmów z przedstawicielami państw bałtyckich wiem, że czynnik rosyjski odgrywał istotną rolę, gdy decydowano o wejściu do strefy euro — przyznała Sylvie Goulard, francuska eurodeputowana z partii liberalnej.
Zdaniem Belki polska gospodarka poradziłaby sobie w strefie euro, zarówno od strony fiskalnej, jak i pod względem zaawansowania z reformami strukturalnymi. Natomiast za zupełnie anachroniczny uznał ono kursowe kryterium przyjęcia wspólnej waluty, a mianowicie konieczność utrzymywania kursu złotego przynajmniej przez dwa lata w systemie ERM2, gdzie jego kurs wobec euro mógłby się wahać w granicach +/- 15 proc. wokół ustalonego z góry parytetu.
— To byłoby zaproszeniem dla wszystkich spekulantów świata, żeby atakowali złotego — ocenił prezes NBP.