Premier Mateusz Morawiecki w expose zapowiedział, że w II połowie 2020 lub w 2021 r. rząd wprowadzi tzw. estoński CIT dla mikro- i małych przedsiębiorstw. Czym estoński system podatkowy różni się od naszego?
Estoński CIT polega na tym, że firma płaci podatek dopiero w momencie, w którym wypłaca dywidendę. Ten mechanizm sprowadza się do tego, że dopóki przedsiębiorstwo nie oddaje zysku właścicielom, tylko wykorzystuje go, reinwestuje albo wykorzystuje do bieżącej działalności, dopóty nie musi płacić podatku.
Czemu taka konstrukcja systemu CIT ma służyć?
Z jednej strony stanowi on dla przedsiębiorstw zachętę do legalizowania działalności. Słabną bodźce do unikania opodatkowania. W naszych warunkach, jak zauważył przewodniczący jednej z organizacji pracodawców, CIT jest de facto podatkiem dobrowolnym, bo firmy mogą na wiele sposobów ograniczyć skalę swoich zobowiązań z tego tytułu, na przykład pompując koszty. W Estonii jest z tym lepiej. Ponadto tamtejszy system stanowi zachętę do inwestowania. W rezultacie Estonia ma stopę inwestycji na poziomie 26 proc. PKB, wyraźnie powyżej unijnej średniej, a niedługo po wprowadzeniu obecnych zasad rozliczania CIT dochodziła ona do 40 proc. PKB. U nas stopa ta wynosi niespełna 21 proc. PKB i wielu ekonomistów uważa jej podwyższenie za priorytet dla polityki gospodarczej.