Niespełna dwa tygodnie temu przedstawił pan scenariusz dla polskiej gospodarki w związku z epidemią koronawirusa, który wtedy wydawał się czarny. Sugerował on, że wzrost polskiej gospodarki może zwolnić do 1 proc. w skali całego roku, co oznaczałoby, że po drodze zaliczymy techniczną recesję (dwa kwartały zniżki PKB). Jak bardzo rzeczywistość przybliżyła się do tego scenariusza?
To był jeden z wielu możliwych czarnych scenariuszy. Był to scenariusz „zielonej wyspy" w tym sensie, że założyliśmy, że wstrząs związany z epidemią koronawirusa będzie miał głównie charakter zewnętrzny. Przyjęliśmy, że podmioty gospodarcze w Polsce wierzą w to, że szok jest zewnętrzny i przejściowy. W takiej sytuacji nie miałby on silnego wpływu na decyzje konsumpcyjne gospodarstw domowych i plany inwestycyjne przedsiębiorstw. Dziś wiemy, że to założenie jest nieaktualne. Z drugiej strony, część założeń była nadmiernie pesymistyczna. Braliśmy na przykład pod uwagę zamrożenie handlu z Chinami na dwa kwartały, co obecnie wydaje się mało prawdopodobne. Tam epidemia zdaje się już wygasać. Także we Włoszech wedle wszelkiego prawdopodobieństwa odbudowa aktywności gospodarczej nastąpi szybciej, niż założyliśmy.
Niedługo przed naszą rozmową rząd ogłosił, że co najmniej na dwa tygodnie zamknięte zostaną szkoły i inne placówki edukacyjne, a także kina, teatry, muzea. Wcześniej odwołał imprezy masowe. To oznacza m.in. masowe urlopy rodziców. Jakie to będzie miało konsekwencje?
Pracujemy nad scenariuszem, który uwzględnia wpływ Covid-19 na popyt krajowy, szczególnie konsumpcyjny. Przedstawimy go w poniedziałek. Mogę jednak uchylić rąbka tajemnicy. Sądzę, że w II kwartale dojdzie do spadku konsumpcji w ujęciu rok do roku. Działania rządu, zmierzające do ograniczenia rozprzestrzeniania się wirusa, wymuszą ograniczenie wydatków konsumpcyjnych. Nasze założenie jest jednak obecnie takie, że ten efekt ograniczy się do II kwartału. Mimo to jest jasne, że gospodarka silnie wyhamuje. Dotąd zakładaliśmy wzrost PKB w 2020 r. o 2,7 proc. Będzie wyraźnie niższy.