W 2021 r. koniunkturę w polskiej gospodarce nadal determinować będzie pandemia Covid-19. Ryzyko powstawania kolejnych mutacji koronawirusa oraz ewentualne przeszkody, jakie napotkać może rozpoczęta już akcja szczepień, skłaniają do ostrożności. Mimo to ekonomiści perspektywy polskiej gospodarki widzą raczej w jasnych barwach. Przeciętnie spodziewają się w 2021 r. odbicia aktywności ekonomicznej nad Wisłą o 4,2 proc., po zniżce o 3 proc. w 2020 r. To oznaczałoby zaś powrót tej aktywności do poziomu sprzed wybuchu pandemii. Droga do przedkryzysowego trendu wzrostowego pozostałaby wprawdzie jeszcze odległa, ale nie zamknięta.
Adaptacja do ograniczeń
Skąd ten optymizm? – Ze względu na adaptację firm i konsumentów do nowych warunków zakończenie pandemii nie jest warunkiem tego, żeby gospodarka zaczęła normalnie funkcjonować. Ona może jeszcze trwać nawet kilka lat, ale bez takich konsekwencji gospodarczych jak w tym roku – przekonywał podczas noworocznej debaty „Parkietu" Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. – Kluczowe jest to, żeby natężenie epidemii utrzymać mniej więcej na takim poziomie jak latem. Wtedy nie będą potrzebne najbardziej dotkliwe restrykcje. I naszym zdaniem w związku z programem szczepień liczba ciężkich przypadków Covid-19 i liczba hospitalizacji będzie się zmniejszała na tyle, że już od II kwartału 2021 r. takich bolesnych ograniczeń aktywności nie będzie, a uczestnicy życia gospodarczego będą mieli co do tego pewność – tłumaczył. – Pomimo że jesienno-zimowa fala Covid-19 pod względem liczby zachorowań i zgonów jest gorsza od wiosennej, to jej negatywny wpływ na gospodarkę to około 10 proc. tego, co widzieliśmy wtedy. Antyepidemiczne ograniczenia aktywności ekonomicznej są dzisiaj o około 25–50 proc. łagodniejsze niż wiosną, ale ich negatywne skutki gospodarcze są słabsze – wyliczał podczas tej samej debaty Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Jak podkreślał, to pozwala oczekiwać, że ewentualne kolejne fale pandemii koronawirusa w Polsce będą jeszcze mniej dotkliwe dla gospodarki niż ta z jesieni.
Ten optymizm ekonomiści czerpią przede wszystkim z obserwacji zachowania polskich konsumentów. Przejściowe, jak się miało okazać, złagodzenie restrykcji antyepidemicznych w czasie wakacji gospodarstwa domowe wykorzystały do istotnego zwiększenia wydatków. W rezultacie łącznie w pierwszych trzech kwartałach 2020 r. konsumpcja nad Wisłą praktycznie się nie zmieniła, podczas gdy w Niemczech zmalała o około 4 proc., w Hiszpanii o około 10 proc., a w Wielkiej Brytanii niemal o 12 proc. Na przełomie 2020 i 2021 r., w związku z ponownym zaostrzeniem przez rząd antyepidemicznych restrykcji, wydatki gospodarstw domowych prawdopodobnie ponownie zmalały, ale dotychczasowe dane sugerują, że w znacznie mniejszym stopniu niż wiosną. Konsumenci zmienili swoje zwyczaje zakupowe, np. zaczęli w większym stopniu korzystać z e-sklepów, a zamiast wyjść do restauracji, doposażyli domowe kuchnie, ale wydatków ogółem mocno nie ograniczyli. – Te dane sugerują, że polscy konsumenci cechują się większą „niecierpliwością" i mniej chętnie rezygnują z konsumpcji niż gospodarstwa domowe w Europie Zachodniej – zauważa Piotr Kalisz, główny ekonomista Citi Handlowego. Ta niecierpliwość pozwala zaś oczekiwać, że nawet jeśli w 2021 r. ograniczenia mobilności znów będą okresowo wprowadzane, to nie zapobiegną wzrostowi konsumpcji.
Rynek pracy zamrożony
Uczestnicy noworocznej ankiety „Parkietu" i „Rzeczpospolitej" – łącznie 22 zespoły analityczne i indywidualni analitycy – przeciętnie oczekują, że tzw. spożycie w sektorze gospodarstw domowych, które ostatnio odpowiadało za niemal 60 proc. PKB, wzrośnie w 2021 r. o 4,3 proc., po zniżce o 3,4 proc. w 2020 r. Optymiści spodziewają się przy tym skoku konsumpcji o około 5,5 proc., pesymiści zaś o niewiele ponad 2 proc. Różnice między tymi scenariuszami wynikają m.in. z odmiennych oczekiwań co do inflacji. Obecnie ekonomiści przeciętnie przewidują, że w 2021 r. wyniesie ona średnio 2,5 proc. – dokładnie tyle, ile wynosi cel inflacyjny NBP – po 3,4 proc. w 2020 r. Większość przyznaje jednak, że jeśli te prognozy miałyby się okazać chybione, to bardziej prawdopodobne jest, że okażą się za niskie, niż że będą za wysokie. Wyższa od oczekiwań inflacja negatywnie wpływałaby na realną dynamikę płac i psułaby nastroje konsumentów.
Na skalę odbicia konsumpcji wpływała będzie jednak przede wszystkim sytuacja na rynku pracy, który jak dotąd był na koronakryzys zadziwiająco odporny. Ekonomiści nie mają wątpliwości, że to zasługa antykryzysowej polityki rządu. Część jednak ostrzega, że gdy ta polityka będzie wygaszana, rynek pracy czeka bolesne zderzenie z rzeczywistością. – Bardzo dobra jak na warunki pandemii sytuacja na rynku pracy w 2020 r. była wynikiem wsparcia publicznego dla firm, od pewnego momentu warunkowanego stabilizacją zatrudnienia. W 2021 r. będą dobiegać końca okresy utrzymania zatrudnienia wymagane przez programy pomocy publicznej, co w warunkach wciąż trudnej sytuacji finansowej wielu firm może wymuszać optymalizację kosztów. Z tego względu, pomimo ożywienia gospodarczego, nie oczekujemy poprawy sytuacji na rynku pracy w 2021 r. Spodziewamy się raczej średniorocznego spadku zatrudnienia oraz lekkiego wzrostu stopy bezrobocia – mówi „Parkietowi" Aleksandra Świątkowska, ekonomistka z Banku Ochrony Środowiska.