Wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych (CPI) wzrósł w maju o 4,8 proc. rok do roku, najbardziej od listopada 2011 r., po zwyżce o 4,3 proc. w kwietniu – obliczył wstępnie GUS. To wynik zbieżny z przeciętnymi szacunkami ekonomistów ankietowanych przez „Parkiet". I prawdopodobnie najwyższy w tym roku. To jednak nie oznacza, że inflacja wróci wkrótce do celu Narodowego Banku Polskiego, który wynosi 2,5 proc. Wzrost CPI w ostatnich miesiącach był w dużej mierze niezależny od stanu polskiej gospodarki. Ta zaś wchodzi w okres ekspresowego wzrostu, co może stać się nowym, potencjalnie trwałym źródłem inflacji.
Zaburzenia statystyczne
Majowe przyspieszenie rocznej inflacji to w dużej mierze efekt niskiej bazy odniesienia sprzed roku, a nie bieżących podwyżek cen. Świadczy o tym fakt, że w stosunku do kwietnia br. CPI wzrósł w maju o 0,3 proc. Dla porównania w poprzednich dwóch miesiącach CPI zwyżkował o 0,8 i 0,9 proc.
Efekt niskiej bazy dotyczy w szczególności cen paliw, które wiosną 2020 r., w pierwszych miesiącach pandemii, wyraźnie zmalały, a następnie stopniowo rosły wraz z odbiciem notowań ropy naftowej na globalnym rynku. W maju paliwa do prywatnych środków transportu były o 33 proc. droższe niż rok temu, podczas gdy w kwietniu podrożały o około 28 proc. rok do roku. To dodało do rocznej inflacji w maju niemal 0,3 pkt proc. Kolejne 0,15 pkt proc. dodał wzrost cen żywności i napojów bezalkoholowych, które podrożały rok do roku o 1,7 proc., po 1,2 proc. w kwietniu. W maju, jak wynika ze wstępnych danych GUS, przyspieszył też nieznacznie wzrost cen nośników energii dla gospodarstw domowych.
Ekonomiści szacują, że tzw. inflacja bazowa, nieobejmująca cen energii i żywności, wyniosła w maju około 3,9–4 proc., tak jak w kwietniu. To wskazuje także na to, że inflacja przyspiesza ostatnio głównie wskutek czynników zewnętrznych, niezależnych od sytuacji w polskiej gospodarce. To jeden z argumentów, którymi prezes NBP Adam Glapiński uzasadnia brak potrzeby podwyższania stóp procentowych w najbliższych kwartałach.