Sprzedaż w USA okazała się zaskakująco mała, – względem lutego zmalała o 1,1 proc., podczas gdy oczekiwano wzrostu o 0,3 proc.
To sprawia, że zmniejszyło się prawdopodobieństwo realizacji optymistycznego scenariusza szybkiego ożywienia, które pojawiło się wraz z lepszymi odczytami w lutym. Zwiększyło się za to nie tyle nawet prawdopodobieństwo pogłębienia się recesji za oceanem, ile raczej bolesnego i długotrwałego okresu wychodzenia z kryzysu. Dla rynku akcji taki scenariusz musiałby zapewne oznaczać równie długotrwały trend boczny.
W natłoku danych makro warte uwagi są jednak nie tylko dane o sprzedaży detalicznej w USA, które były wczoraj tematem numer jeden, lecz tradycyjnie zapomniane, aczkolwiek bardzo istotne, najnowsze (opublikowane w piątek) odczyty wskaźników wyprzedających koniunktury OECD. Są one o tyle istotne, że w przeszłości pozwalały wychwycić punkty zwrotne w gospodarce.
O ile najnowszy odczyt wskaźnika dla USA (kolejny spadek, do 89,9 pkt) potwierdza pesymizm związany z wczorajszymi danymi o sprzedaży detalicznej, to ten sam wskaźnik dla naszego kraju nie przestaje rosnąć. Zwyżkując do 94,2 pkt, indykator podskoczył już trzeci miesiąc z rzędu. Jest to więc kolejny wskaźnik potwierdzający, że punkt przełomowy polska gospodarka ma już za sobą i dzielnie opiera się tendencjom recesyjnym. Niedawno to samo sugerował PMI dla przemysłu.
„Polska górą” – to stwierdzenie, którego użyłem po publikacji wskaźnika OECD miesiąc temu, pozostaje więc aktualne. Nie zmienia się więc także teza mówiąca, że trwające od połowy lutego odreagowanie na warszawskiej giełdzie ma solidne fundamentalne uzasadnienie i jest czymś więcej, niż naturalnym odbiciem po silnych spadkach.