Ta prosta statystyka jest kolejnym dowodem pogarszających się nastrojów na giełdach. W dalszym ciągu trzeba je jednak wpisywać w proces odwracania 4-miesięcznego trendu, a za wcześnie jest jeszcze mówić o ostatecznym jego zakończeniu. Niemniej jednak jesteśmy już o krok od tego.
Najlepiej widać to na wykresie S&P 500, gdzie od kilku tygodni kształtuje się formacja głowy z ramionami. W czwartek zatrzymaliśmy się na linii szyi. W związku z tym każdy kolejny spadek będzie pociągał za sobą wyraźny sygnał sprzedaży. Oczekiwanie na jego pojawienie się wzmaga to, że inwestorzy wykazują coraz większe zniecierpliwienie brakiem wyraźnych oznak wychodzenia gospodarek na prostą, a coraz bardziej nerwowo reagują na wszelkie doniesienia przemawiające przeciwko takiej perspektywie (patrz: zniżka po danych z rynku pracy).
Wymowne są dane o kapitalizacji spółek notowanych na rynkach wschodzących i tych notowanych na dojrzałych giełdach. Relacja między wartością rynkową obu tych grup przekroczyła szczyt z wiosny 2008 r. To pochodna trwającego przez ostatnie miesiące szturmu na emerging markets. Fundusze lokujące w walorach z tej części świata pozyskały w II kwartale 26,5 mld USD, bijąc rekord napływu środków z IV kwartału 2007 r. Można taką sytuację traktować jako odzwierciedlenie przekonania inwestorów, że emerging markets, a głównie państwa azjatyckie, będą ciągnąć w górę globalną koniunkturę. Jednak taką teorię można też traktować jak tę sprzed ponad roku o "decouplingu", czyli odporności światowej gospodarki na amerykańskie spowolnienie. Okazała się całkowicie błędna.
Z każdym dniem coraz bardziej notowania będą uzależnione od tego, co przyniesie sezon wyników kwartalnych w USA. Szczególną uwagę będą przyciągać banki. Inwestorzy będą szukać potwierdzenia, że progres z trzech pierwszych miesięcy tego roku nie był jednorazowym zdarzeniem. Będą też zapewne wyczuleni na dalsze oznaki pogarszania się jakości portfeli kredytowych. Takich emocji, jak wcześniej, nie powinny natomiast budzić kwestie związane z odpisami na utratę wartości aktywów finansowych. W tym względzie najgorsze zapewne jest już za nami.
Na naszym parkiecie szczególną uwagę przyciągają walory KGHM, które od lutowego dołka przysporzyły indeksowi WIG blisko 1350 pkt. Drugi w kolejności Pekao przyniósł o prawie połowę mniej punktów. Cena miedzi dotarła do silnego oporu, jakim jest 5,5 tys. USD za tonę. Obawy o skalę ożywienia gospodarczego zwiększają zagrożenie realizacją zysków. Skala wzrostu sugeruje, że może ona przybrać pokaźne rozmiary. To zaś przekładałoby się na cenę walorów KGHM, nawet mimo oczekiwań na dywidendę i osłabiałoby kondycję warszawskiej giełdy.