Rynek rósł ostatnio zbyt szybko i teraz pojawiają się negatywne tego skutki.Wczoraj WIG nie tylko nie wydłużył i tak już bardzo długiej serii zwyżek trwającej 6 sesji, ale poddał się dość solidnej przecenie. Indeks szerokiego rynku stracił 2,5 proc. (bardziej wahliwy WIG20 spadł jeszcze bardziej – o 2,9 proc.). Tradycyjnie najmniej straciły indeksy małych i średnich spółek (1,3-1,7 proc.).

Dla części obserwatorów rynku zaskoczeniem może być to, że kursy akcji poszły w dół mimo kolejnych optymistycznych doniesień ze światowej gospodarki. Indeks niemieckiego instytutu Ifo podskoczył do 90,5 pkt, podczas gdy oczekiwano wzrostu do 89 pkt. Zamówienia na dobra trwałego użytku w USA zwiększyły się w lipcu (według wstępnych danych) o 4,9 proc. względem czerwca, podczas gdy oczekiwano wzrostu o 3,2 proc. Sprzedaż nowych domów w USA w lipcu wyniosła 433 tys., podczas gdy prognozowano 390 tys.

Dlaczego inwestorzy zignorowali tak pokaźną dawkę korzystnych doniesień? Wydaje się, że zaczyna się objawiać dość przewrotna natura rynków finansowych. Skoro nawet najbardziej sceptyczni ekonomiści i analitycy zaczynają wreszcie – po pół roku zwyżki cen akcji – dostrzegać oznaki poprawy sytuacji w światowej gospodarce, a koniec recesji „obwieszczają” popularne media, to taki powszechny przypływ optymizmu paradoksalnie sprzyja raczej realizacji zysków na giełdach, niż jest impulsem do dalszej zwyżki.Nie jest to żadne zaskoczenie, podobnie jak zaskoczeniem nie była zwyżka notowań w okresie, gdy w oficjalnych „twardych” danych makro nie było jeszcze widać sygnałów poprawy.

Na szczęście na razie nic nie wskazuje na to, by pojawiająca się na rynkach pokusa do spieniężenia „papierowych” zarobków miała oznaczać definitywny koniec trwającego już od pół roku trendu wzrostowego. Do tak pesymistycznych wniosków nie skłania ani analiza wskaźników wyprzedzających koniunktury gospodarczej (które są wciąż daleko od historycznych szczytów cyklu koniunkturalnego), ani analiza techniczna.

Z tego drugiego punktu widzenia o załamaniu trendu wzrostowego można by mówić dopiero po przełamaniu kluczowych poziomów wsparcia. W przypadku indeksu WIG takie bariery dla podaży znajdują się wciąż daleko.Wstępne sygnały osłabienia trendu wzrostowego pojawiłyby się po spadku poniżej 34 700 pkt (seria dołków z pierwszej połowy sierpnia), a później 32 363 pkt (szczyt z połowy czerwca). O definitywnym sygnale sprzedaży można by jednak mówić dopiero po sforsowaniu lipcowego dołka (29612 pkt), ale na razie to bardzo odległa perspektywa. Aby sięgnąć tego poziomu, WIG musiałby runąć o 22,5 proc.