Po wczorajszej zniżce o 1,8 proc. WIG oddalił się łącznie już o 2,3 proc. od ostatniego szczytu (40852,9 pkt).Efekt tej mozolnej wspinaczki na szczyty, a później szybkiego osuwania się, jest taki, że WIG znajduje się ciągle w okolicy sierpniowego maksimum. Niby mamy trend wzrostowy, ale w praktyce bardziej przypomina on tendencję boczną, której cechą charakterystyczną są powtarzające się co parę tygodni niezbyt udane skoki w górę.
W tym kontekście znów opłaciło się podejście analityczne, jakie "promuję" od kilku tygodni, tzn. ignorowanie nowych tegorocznych szczytów WIG20 i WIG-u, dopóki nie są one potwierdzone przez indeks sWIG80, który traktuję jako najlepszy obecnie wskaźnik koniunktury na szerokim rynku (teoretycznie rolę tę powinien odgrywać WIG, lecz ponad 50 proc. udziału mają w nim spółki z WIG20).
Rzecz w tym, że sWIG80 na razie ani myśli atakować szczyty i niezmiennie tkwi w trendzie bocznym pomiędzy maksimum z końca sierpnia (11641 pkt) i minimum z początku września (10736 pkt). Obecnie znajduje się niemal idealnie w połowie tego przedziału, co świadczy o utrzymującej się równowadze sił (na marginesie trend boczny na wykresie sWIG80 wyjaśnia, dlaczego niczym siła grawitacji działa na WIG i WIG20 sierpniowy szczyt).
Wybicie w górę to tylko jeden z możliwych scenariuszy. Ewentualne sforsowanie poziomu wsparcia byłoby fatalnym sygnałem dla całego rynku. Na szczęście na razie to tylko hipotetyczny scenariusz.Rozwój wydarzeń w ostatnich dniach nie jest też niespodzianką w sferze fundamentalnej. Zgodnie z przypuszczeniami, reakcja na piątkowe bardzo dobre dane z amerykańskiego rynku pracy okazała się krótkotrwała. Powodem jest głównie to, że dane o zmianie zatrudnienia (payrolls) nie mają w sobie praktycznie żadnej wartości prognostycznej i są nawet o kilka miesięcy opóźnione względem odczytów wskaźników wyprzedzających koniunktury (ISM), które z kolei są mocno skorelowane z cenami akcji.
Drugorzędna sprawa to wpływ danych na politykę Fedu. Tutaj interpretacja wydarzeń jest karkołomna. W mediach pojawiła się dość pokrętna teoria, tłumacząca ochłodzenie nastrojów na rynkach reakcją na poniedziałkowe przemówienie Bena Bernanke, w którym nie "piał" on z zachwytu z powodu danych z rynku pracy, lecz raczej podkreślał zagrożenia dla ożywienia gospodarczego. Interpretacja taka jest o tyle zaskakująca, że po publikacji danych pojawiły się obawy przed tym, że Fed będzie zmuszony do szybszego zaostrzenia polityki pieniężnej. Idąc tym tropem należałoby więc raczej oczekiwać, że po chłodnym przemówieniu szefa Fedu na rynkach zapanuje entuzjazm.