Wczoraj indeks ten kontynuował zwyżkę, nawet mimo zadyszki w gronie największych spółek. Podczas gdy WIG20 spadł o 0,25 proc., to sWIG80 zyskał 0,64 proc.
Moc indeks "maluchów" sprawiła, że pokonał on lokalny szczyt z 22 września ub.r. i znalazł się najwyżej od ponad czterech miesięcy. Ponieważ już tylko 0,5 proc. brakuje do dotychczasowego szczytu hossy z 28 sierpnia ub.r. (11 641 pkt), to najbliższe sesje zapowiadają się bardzo interesująco.
Tym bardziej że poziom ten jest ważny nie tylko dla losów segmentu małych spółek, ale dla całego szerokiego rynku. W ostatnich miesiącach trzymałem się tezy mówiącej, że powtarzające się co jakiś czas ataki na szczyty ze strony WIG20, a nawet WIG, można śmiało ignorować, dopóki nie zostaną potwierdzone właśnie przez sWIG80, który w przeszłości cechował się brakiem błędnych technicznych sygnałów (które w przypadku WIG20 zdarzają się regularnie). W tym kontekście ewentualne sforsowanie sierpniowego szczytu kazałoby obwieścić wybicie w górę z trendu bocznego i kontynuację hossy.Nie uprzedzajmy jednak faktów. Dopóki sWIG80 nie przebije szczytu, możliwy jest też zupełnie inny scenariusz - odbicie od niego i powrót w głąb kilkumiesięcznej konsolidacji.
W tle tych wydarzeń były wczoraj najnowsze dane makro w USA. W pierwszej chwili inwestorzy nerwowo zareagowali na fakt, że zarówno odczyt sprzedaży detalicznej za grudzień ub.r., jak i tygodniowe dane o liczbie nowych wniosków dla bezrobotnych okazały się gorsze od prognoz analityków. W takich sytuacjach w popularnych mediach zazwyczaj pojawiają się nagłówki dość pochopnie podważające trwałość ożywienia gospodarczego, ale jeśli przyjrzeć się wczorajszym danym nie pod kątem rozczarowania względem prognoz, lecz pod kątem tendencji, to trudno zaprzeczać, że ożywienie trwa w najlepsze.
Jeśli chodzi o dane o wnioskach dla bezrobotnych, to chociaż tygodniowy odczyt rozczarował, czterotygodniowa średnia (stosowana dla wygładzenia odchyleń od trendu) znalazła się najniżej od września 2008 r. (a więc wróciła do okresu sprzed najgorszej fali kryzysu). W porównaniu ze szczytem z marca ub.r. zmalała już o jedną trzecią (z 659 tys. do 440,8 tys. wniosków). Czy w tej sytuacji można się upierać przy stwierdzeniu, że ożywienie nie wpływa pozytywnie na rynek pracy w USA?