Nie chodzi jedynie o fakt, że byliśmy wtedy - przed kilkoma laty - świadkami pierwszej fali zwyżkowej na rynkach akcji po załamaniu gospodarczym, ale również o to, że jej kulminacją były obawy przed przegrzaniem chińskiej gospodarki.
Brak pozytywnej reakcji inwestorów na bardzo wysoki i do tego nieco lepszy od spodziewanego wzrost PKB Państwa Środka w IV kwartale 2009 r. tak właśnie można odbierać.Inwestorzy dają przy tym wyraz temu, że bilans minionego roku już zamknęli, a z każdym kolejnym dniem 2010 r. coraz bardziej myślą o przyszłości.
Dlatego też dobre wyniki finansowe amerykańskich spółek za ostatnie trzy miesiące 2009 r. przechodzą bez większego echa na rynkach akcji.Charakterystycznym elementem ostatnich tygodni jest również to, że sprzyjające giełdom, zwłaszcza na rynkach wschodzących, przepływy globalnego kapitału jedynie nieznacznie przekładają się na zachowanie indeksów. Można wręcz odnieść wrażenie, że dzięki nim rynki trzymają się na tak wysokich poziomach, a gdyby nie one - byłyby niżej.
W kontekście wyraźnej odwrotnej korelacji notowań dolara i akcji przez większość drugiej połowy ubiegłego roku i zignorowania przez giełdy pierwszej fali umocnienia amerykańskiej waluty, jaka miała miejsce w końcowej części 2009 r., bardzo istotny staje się wpływ wydarzeń na rynkach walutowych na ceny walorów. Istnieje poważne zagrożenie, że reakcja na obecną aprecjację dolara będzie zdwojona, gdyż inwestorzy dostrzegą trwalszy charakter tego zjawiska. Wzrost z grudnia potraktowano jako korektę wcześniejszej przeceny.
Nie można jednak przy tym całej sprawy sprowadzać jedynie do technicznego aspektu, jakim jest wpływ zwyżki notowań dolara na przykład na zyskowność wcześniejszych transakcji typu carry trade. Ruch w górę amerykańskiego pieniądza i spadek euro mają przecież swoje przyczyny.