Niestety później entuzjazm zaczął konsekwentnie słabnąć, a sesja zakończyła się nijak - WIG20 względem wtorkowego zamknięcia spadł o 0,05 proc. W efekcie kwestia pójścia głównego indeksu GPW śladem swego amerykańskiego odpowiednika (czyli przebicia lokalnego szczytu z końca maja - 2433,8 pkt) pozostaje w zawieszeniu. Barierą nie do przejścia dla indeksu blue chips okazuje się najwyraźniej linia szyi odwróconej formacji głowy z ramionami znajdująca się obecnie na wysokości niewiele powyżej 2400 pkt (przebicie owej linii byłoby sygnałem kupna teoretycznie zapowiadającym ruch powyżej 2550 pkt i zbliżenie się do kwietniowego rekordu hossy - 2601 pkt).
Za optymistycznym scenariuszem zdają się przemawiać przynajmniej niektóre kluczowe informacje o stanie światowej gospodarki. W sferze makro kolejne argumenty zyskali wczoraj inwestorzy wierzący w to, że trwające od połowy kwietnia turbulencje na rynkach były wywołane przez takie czynniki (kryzys zadłużenia w strefie euro), które nie mają (przynajmniej na razie) wyraźnego przełożenia na realną gospodarkę.
W maju roczna dynamika produkcji przemysłowej w USA podskoczyła do 7,6 proc., co jest nowym szczytem w ramach ożywienia trwającego od wiosny 2009 r., a jednocześnie sygnałem wyjątkowo dobrej - jak na warunki amerykańskie - koniunktury (poprzednio tak wysoką dynamikę notowano ponad 12 lat temu).W tej sytuacji trudno się dziwić - przekonują optymiści - że indeks S&P 500 obronił niedawno kluczowe wsparcie na wysokości lutowego dołka, a następnie mocno się odbił. Długoterminowy (wielomiesięczny) trend wzrostowy na rynkach akcji zdaje się mieć ciągłe wsparcie w postaci długoterminowej tendencji wzrostowej w gospodarce.
Oczywiście żadna tendencja nie trwa w nieskończoność. Pesymiści mogą argumentować, że w poprzednich dwóch przypadkach, kiedy koniunktura w przemyśle USA była tak rozgrzana jak obecnie, szybko dochodziło do jej pogorszenia. Na początku 1998 r. roczna dynamika produkcji zbliżyła się do 9 proc. (niewiele więcej niż obecnie), po czym zaczęła konsekwentnie spadać. Z kolei na przełomie lat 1987/1988 dynamika załamała się po osiągnięciu poziomu niemal idealnie równego obecnemu.
Z kilkumiesięcznym opóźnieniem owe punkty zwrotne dały się mocno we znaki posiadaczom akcji. W pierwszym przypadku S&P 500 runął o 20 proc. od szczytu hossy (lipiec - sierpień 1998 r.), w drugim doszło do słynnego krachu w październiku 1987 r. (-31 proc. w ciągu dwóch tygodni).