To jesz­cze bar­dziej wy­ostrza klu­czo­wy obec­nie dy­le­mat. Czy uznać trwa­ją­cą od je­sie­ni mi­nio­ne­go ro­ku ko­rek­tę za za­koń­czo­ną i spo­dzie­wać się ukształ­to­wa­nia ko­lej­nej trwa­łej fa­li wzro­sto­wej? Czy może jed­nak po­pra­wę ko­niunk­tu­ry z dru­giej po­ło­wy mar­ca trak­to­wać ja­ko ostat­ni ak­cent roz­po­czę­te­go wio­sną 2010 r. ru­chu w gó­rę, po któ­re­go za­koń­cze­niu przyj­dzie ko­lej­na run­da sła­bo­ści ryn­ków ry­zy­kow­nych ak­ty­wów? Tym ra­zem by­ła­by sty­mu­lo­wa­na do­nie­sie­nia­mi na­tu­ry fun­da­men­tal­nej, prze­ko­nu­ją­cy­mi, że ka­ta­klizm w Ja­po­nii oraz dro­że­ją­ca ro­pa naf­to­wa ne­ga­tyw­nie prze­kła­da­ją się na kon­dy­cję glo­bal­nej go­spo­dar­ki. Do tej po­ry in­we­sto­rzy ra­czej przy­ję­li, że ta­kie­go wpły­wu nie bę­dzie, a ko­niunk­tu­ra na świe­cie nie ucier­pi w efek­cie ja­poń­skie­go ka­ta­kli­zmu i dro­że­ją­cych pa­liw.

W kon­tek­ście na­pły­wa­ją­cych ostat­nio wia­do­mo­ści ta­kie za­ło­że­nie wy­da­je się ry­zy­kow­ne. I nie cho­dzi tu o to, że „Ja­po­nia” oraz „ro­pa” sta­no­wią prze­ło­mo­we wy­da­rze­nia dla ryn­ków. Mo­gą one je­dy­nie wzmoc­nić ne­ga­tyw­ne ten­den­cje zwią­za­ne z cy­klicz­nym osła­bie­niem ko­niunk­tu­ry, któ­re mia­ło na­dejść wio­sną te­go ro­ku. Pierw­sze je­go aspek­ty już wi­dzi­my. Wskaź­ni­ki PMI dla prze­my­słu w więk­szo­ści kra­jów roz­wi­ja­ją­cych się w mar­cu po­szły w dół. Wy­jąt­kiem w za­sa­dzie by­ła tyl­ko Ro­sja. W Pol­sce na­stą­pi­ło od­bi­cie po lu­to­wym sil­nym re­gre­sie. Po­dob­nie by­ło w więk­szo­ści państw doj­rza­łych, w tym w Niem­czech. Od­czy­ty PMI przy­nio­sły jesz­cze jed­ne ważne wia­do­mo­ści. Cho­dzi o na­si­la­ją­cą się al­bo utrzy­mu­ją­cą się na wy­so­kim po­zio­mie pre­sję ce­no­wą w go­spo­dar­kach. Ta spra­wa nie po­ja­wi­ła się w ostat­nim cza­sie, ale od­dzia­łu­je na ryn­ki od wie­lu mie­się­cy. Za­ostrze­nie kur­su w po­li­ty­ce pie­niężnej przez wie­le emer­ging mar­kets by­ło jed­nym z naj­ważniej­szych po­wo­dów, dla któ­rych za­cho­wy­wa­ły się sła­bo od li­sto­pa­da 

2010 r. do lu­te­go 2011 r. Oka­zu­je się, że nic w spra­wie pre­sji in­fla­cyj­nej na ryn­kach wscho­dzą­cych się nie zmie­ni­ło. A za­tem mar­co­we pod­bi­cie no­to­wań, sty­mu­lo­wa­ne głów­nie ru­chem w gó­rę spół­ek fi­nan­so­wych, zda­je się opie­rać na błęd­nych prze­słan­kach, zwią­za­nych z na­dzie­ja­mi na za­prze­sta­nie za­cie­śnie­nia po­li­ty­ki pie­niężnej na emer­ging mar­kets.

W ta­kich oko­licz­no­ściach nie ma po­wo­dów, by od­cho­dzić od sce­na­riu­sza ba­zu­ją­ce­go na ana­lo­gii wy­da­rzeń od ma­ja 2010 r. z okre­sem maj 2004 – lu­ty 2005 r. Z porównania tego wy­ni­ka, że za­rów­no czas, jak i za­kres obecnej zwyżki indeksów są już na wy­czer­pa­niu, a sta­je­my na pro­gu sil­niej­szej ko­rek­ty spadkowej no­to­wań. Py­ta­nie, czy przy­bie­rze for­mę pła­skiej ko­rek­ty, wy­zna­czo­nej mar­co­wy­mi eks­tre­ma­mi, czy jed­nak doł­ki z ubie­głe­go mie­sią­ca zo­sta­ną po­ko­na­ne?