Analitycy, którzy dostosowują wyceny do obecnej sytuacji rynkowej, mogą dodatkowo pogłębić spadki, odbierając argumenty tym, którzy uważają, że akcje są tanie i warto je teraz kupić. Kiedy DM BZ WBK zweryfikuje wyceny?
W przypadku przedsiębiorstw, które wydają się mieć solidne fundamenty, nie chcemy zmieniać naszych szacunków, zakładając, że w długiej perspektywie, mierzonej zdyskontowanymi przepływami finansowymi, takie spółki są warte tyle, na ile je wyceniamy.
Zdajemy sobie sprawę, że taka strategia prowadzi do sytuacji, gdzie różnica między ceną z rekomendacji a kursem rynkowym (tzw. upside) jest bardzo wyraźna. Oczywiście, łatwo byłoby na bazie analizy porównawczej sprowadzić wartość spółki w dół. Ale przy solidnych biznesach jedno załamanie rynkowe nie powinno zmieniać opinii o długoterminowej wewnętrznej wartości firmy.
Aktualizacja wycen przez duże grono analityków rzeczywiście może oznaczać problem dla rynku, gdyż niższe wyceny wytrącają argumenty z rąk kupujących. Zawsze jest tak, że w sytuacjach skrajnego defetyzmu na rynku analitykom łatwo przychodzą obniżki prognoz zysków. Niestety, z rewizją prognoz w górę, a co za tym idzie podwyższeniem rekomendacji, jest o wiele ciężej w sytuacji, kiedy się okazuje, że lamenty uczestników rynku były wyraźnie przesadzone.
Sam się tym procesom nie dziwię. Zdaję sobie sprawę, że w branży analitycznej mieliśmy do czynienia z częściową wymianą pokoleniową. Młodsi muszą się wykazać, a niższa cena docelowa oznacza większą szansę na to, że kurs osiągnie jej poziom. Tym samym to większa szansa na uznanie rekomendacji za trafną. Ale niektórzy zarządzający już się zastanawiają, skąd w dziesięcioletnich modelach wyceny po miesiącu–dwóch jest miejsce na tak duże obniżenie wartości firmy. Ważne, aby przy tym wszystkim nie stracić wiarygodności wobec klientów. Aby ogon nie machał psem...
Co zalecić można inwestorom w obecnej sytuacji?
Wydaje się, że czasy łatwego zarabiania się skończyły. Z jednej strony obecna zmienność oznacza, że wchodząc na rynek inwestuje się czysto spekulacyjnie, licząc na duże zmiany cen w ciągu dnia czy w bardzo krótkim okresie. Tyle tylko, że przy takiej nerwowości mało kto regularnie zarabia pieniądze. Inną opcją jest pogodzenie się ze sporymi wahaniami na rynku i wybranie perspektywicznych spółek z myślą o dłuższym horyzoncie. Owszem, możemy na nich stracić jednego dnia ponad 10?proc., ale jeżeli wiemy, dlaczego wybraliśmy dany walor, to w trakcie takich spadków nie będziemy reagować pochopnie.
Czy są zatem jeszcze perspektywiczne sektory?
W 2011 r., podobnie jak w 2010 r., stawialiśmy w głównej mierze na chemię i płody rolne. Sektory te nie zawiodły i wciąż myślę, że mają one lepsze perspektywy niż inne branże. Wydaje się, że o ile spółki chemiczne na Zachodzie objęte zostaną korektą, o tyle polskie firmy, które właśnie dokonały strategicznych przejęć (jak ZA Tarnów kupujący Police) wciąż mają szansę na pokazywanie bardzo dobrych wyników, będących efektem uzyskania synergii po połączeniu z innymi zakładami, jak i strukturalnej zmiany lokalnego rynku nawozów.
Do tej grupy dołączyłbym jeszcze przedsiębiorstwa z szeroko rozumianej branży health care. I nie myślę tu o przychodniach, ale o spółkach wytwarzających specjalistyczny sprzęt bądź świadczących usługi na potrzeby diagnostyki medycznej, jak np. producent odczynników medycznych
PZ Cormay, a także notowane na NewConnect Voxel, Biomed Lublin czy Synektik. Uważamy, że branża ta ma przed sobą przyszłość, szczególnie na rynkach rozwijających się, i w czasie bessy zachowuje się antycyklicznie, co pokazują zresztą przykłady z USA.
Dziękuję za rozmowę.