Niezależnie od tego, jak się potoczą dalsze losy rozpoczętej we wtorek zwyżki, można stwierdzić, że przynajmniej w przypadku rynku amerykańskiego ma ona uzasadnienie. W okresie minionych 13 lat współczynnik korelacji pomiędzy realną (po uwzględnieniu inflacji) wartością indeksu S&P 500 a liczbą nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych wynosił -0,80, a więc bardzo dużo. Tymczasem i w mijającym i we wcześniejszym tygodniu liczba nowych wniosków zeszła do najniższego poziomu od wiosny 2008 r. Co ciekawe, wiosną 2008, czyli na kilka miesięcy przed upadkiem Lehman Brothers, sytuacja na rynku pracy była dokładnie odwrotna: wtedy liczba nowych wniosków o zasiłek wzrastała do nowych wieloletnich maksimów. Stanowić to powinno mocny argument przemawiający przeciwko prognozom mówiącym o zbliżaniu się powtórki z lata i jesieni 2008 r. Wręcz przeciwnie przemawia to za wzrostem S&P 500 również do nowych 3,5-letnich ekstremów, czyli w tym przypadku powyżej tegorocznych szczytów, do poziomów widzianych ostatnio wiosną 2008 r.

O ile w przypadku rynku amerykańskiego nie widać specjalnych powodów, by ta optymistyczna wizja nie miała się spełnić (październik był najlepszym miesiącem od 20 lat, a S&P 500 jest obecnie o krok od przełamania kolejnej linii wachlarza poprowadzonej przez szczyty z lipca, października i początku grudnia, co otworzyłoby drogę do ataku na tegoroczny szczyt), o tyle nasz rynek cały czas zaskakuje słabością. Zaskakuje, bo publikowane w naszym kraju dane makro raczej ciągle potwierdzają nasz status „zielonej wyspy". Miesięczne dane GUS na temat produkcji przemysłu, budownictwa i sprzedaży detalicznej potwierdziły kontynuację trwającej od 1,5 roku stabilizacji dynamiki wzrostu gospodarczego w listopadzie. Wcześniej informacje na temat wyników budżetu pokazały, że minione 12 miesięcy przyniosło największe zmniejszenie się wielkości deficytu rządu od lat 2005–2006. Jedynie wzrost dynamiki inflacji bazowej do najwyższego poziomu od dziewięciu lat psuł ten obraz, oddalając perspektywę obniżek stóp ze strony RPP.

W historii WIG20 to już 18 grudzień. Spadek w tym miesiącu do 2-miesięcznego minimum zdarzył się wcześniej jedynie trzykrotnie. W dwu przypadkach takie objawy grudniowej słabości były dobrymi okazjami do zakupów: kto nie przestraszył się „afery Olina" w grudniu 1995 r. ani kryzysu azjatyckiego pod koniec 1997 r., już w trzy miesiące później mógł zrealizować ponad 40-proc. zysk. Niestety, trzeci przypadek psuje tę „statystykę": słabość WIG20 w grudniu 2007 r. była zapowiedzią poważnych kłopotów w następnym roku.