Skromne nadzieje na pozytywne rozstrzygnięcia w strefie euro towarzyszyły odczytom świadczącym o słabnącej światowej gospodarce. Decyzje, które zapadły na europejskim szczycie, sprawiały wrażenie lepszych od oczekiwań, co na razie przesłoniło inwestorom rozczarowania płynące z realnej gospodarki.

Szczególne wrażenie zrobiła oczywiście siła polskiego parkietu, która podobnie jak w styczniu bieżącego roku przyszła znikąd. Ponieważ w przyrodzie nic nie ginie, a jednocześnie z powrotem naszego kraju na czołówki rankingów odbywały się mistrzostwa Europy, stawiam tezę, że siła krajowych akcji musiała się przełożyć na słabszy od oczekiwań występ naszej reprezentacji. Dokładnie w taki sam sposób można odczytać przegraną uważanych za pewniaków reprezentantów Niemiec. Ustępstwa kanclerz Merkel na europejskim szczycie w stosunku do Włochów i Hiszpanów były równie zaskakujące jak wynik półfinału na warszawskim stadionie.

Biorąc pod uwagę dynamikę wzrostu z ostatnich dni, być może przegrana naszego zachodniego sąsiada w obu tych przypadkach była ofiarą złożoną na rzecz inwestorów giełdowych w Europie. Niestety, nie spodziewam się, żeby pozytywne efekty takiego „poświęcenia" ze strony Niemiec trwały zbyt długo. Pojawiły się wątpliwości, na ile rezultaty europejskiego szczytu mogą zostać wprowadzone w życie. Po drugie, zarówno USA, jak i Europa są w fazie wyraźnego spowolnienia gospodarczego. Stosując porównanie do okresów wzmożonych obaw o stan gospodarki, z którymi mieliśmy do czynienia wiosną 2010 i latem 2011 r., w najbliższych dwóch miesiącach powinna królować zmienność, a nie jednostajny trend.

Dlatego, widząc jeszcze możliwość dojścia takich indeksów jak WIG20, czy S&P500 do wiosennych szczytów, nie oczekiwałbym długiej kontynuacji ostatniego odbicia. Najbliższe dwa wakacyjne miesiące mogą okazać się dla inwestorów zarazem gorące, jak i burzowe.