To trochę paradoks. Jeszcze nie tak dawno powszechnie mówiono o krachu abenomiki, a tymczasem teraz zapowiedź kontynuacji tej polityki staje się pretekstem do kupna akcji. No, ale kto powiedział, że giełdy są racjonalne? One są emocjonalne.
Nie wchodząc jednak w te filozoficzne wywody, należy zauważyć, że japońskie nadzieje, ale też oczekiwanie na cięcie stóp procentowych przez Bank Anglii (którego ostatecznie nie było) czy też odłożona w czasie podwyżka stóp przez Fed stały się pretekstem dla wyznaczenia nowych rekordów przez S&P500 i przetestowania najwyższych poziomów od miesiąca przez indeksy giełd w Tokio, Frankfurcie i Paryżu.
Poprawa nastrojów widoczna była też na GPW, aczkolwiek pozostawia ona dużo do życzenia. WIG20 wprawdzie nieco odbił, wciąż jednak jest w trendzie spadkowym, pozostając ponadto niewiele powyżej styczniowego dołka. Teoretycznie bliskość tego ostatniego (plus obrona w czerwcu) daje potencjalne szanse na utworzenie formacji podwójnego dna z linią szyi w okolicy 2000 pkt. W praktyce GPW jest tak słaba, że szanse na to są mikroskopijne. Dlatego raczej należy przygotować się na dalsze spadki niż na mocny ruch ku górze.
W krótkim terminie paradoksalnie zagrożeniem dla GPW może też być bijący rekord S&P500. W ciągu ostatnich 11 dni sesyjnych (nie wliczając do tego czwartku), po tym jak zakończyło się krótkie dyskontowanie Brexitu, indeks ten wzrósł łącznie o 7,6 proc., zawracając z psychologicznego poziomu 2000 pkt. W tym okresie tylko dwie sesje zakończyły się realizacją zysków, a na trzech ostatnich poprawiany był rekord z 2015 roku (2134,72 pkt).
Krótkoterminowo S&P500 jest wykupiony. To będzie sprzyjać realizacji zysków. Szczególnie że wkraczamy w sezon publikacji wyników. Sezon, który przyniesie smutną prawdę o tamtejszym rynku akcji. Szacuje się, że w II kwartale zyski firm z Wall Street spadły o 4 proc. r./r. To wprawdzie mniej niż w I kwartale, ale nie można zapominać, że będzie to już piąty kolejny kwartał, gdy zyski spółek spadają. To nie jest środowisko do mocnych zwyżek cen akcji. Gdyby nie to, że obecnie na świecie jest dużo taniego pieniądza, którego tak naprawdę nie ma gdzie ulokować (jeżeli chodzi o satysfakcjonująca stopę zwrotu), to prawdopodobnie spadającym zyskom towarzyszyłyby spadki indeksów. Tak jednak zapewne skończy się na trendzie bocznym.