Końcówka środowej sesji na warszawskim parkiecie (WIG20 mimo wielu problemów w ciągu dnia zamknął notowania nad kreską) dawała nadzieję, że w czwartek karty na rynku będą rozdawały byki. Na pobożnych życzeniach się skończyło. Jeśli ktoś miał tłusty czwartek na parkiecie, to był to obóz niedźwiedzi.
Już sam start notowań pokazał, że założenia mówiące o tym, że to popyt przystąpi do ataku są błędne. WIG20 rozpoczął dzień pod kreską. Przecena była jednak symboliczna więc co więksi optymiści mogli liczyć, że tylko kwestią czasu jest to, aż indeks największych spółek naszego parkietu wyjdzie na plus. Mijały jednak kolejne godziny handlu, a nic takiego się nie działo. Nasz rynek trwał w zawieszeniu.
Inna sprawa, że i czynników, które skłaniałby do większej aktywności było jak na lekarstwo. Bez echa przeszły m.in. dane dotyczące produkcji przemysłowej w Polsce. Argumentów nie dostarczały także i inne europejskie rynki, gdzie również mieliśmy do czynienia z niewielkimi zmianami. Inwestorzy mogli więc w spokoju oddać się konsumpcji pączków.
Nieco więcej zaczęło się dopiero dziać kiedy do gry weszli inwestorzy ze Stanów Zjednoczonych. Ci jednak dzień zaczęli od sprzedaży akcji. Warto jednak dodać, że dzień wcześniej Wall Street ustanowiła nowe historyczne rekordy. Chęć realizacji części zysków była więc, jak najbardziej uzasadniona (inna sprawa, że przecena na Wall Street trwała tylko chwilę).
Problem w tym, że ruch ten zostały wykorzystany również przez inwestorów w Warszawie do sprzedaży akcji. WIG20 w pewnym momencie zaczął tracić ponad 0,5 proc. i szanse na to, że zakończy dzień na plusie zmalały praktycznie do zera. Przez chwilę byki jeszcze próbowały wyprowadzić jakąś kontrę, ale na niewiele to się zdało. Ostatecznie indeks największych spółek naszego parkietu stracił 0,7 proc.