Jacek Jastrzębski, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego
Liczne kary odstraszają banki od świadczenia usług depozytariuszy.
Za duże ryzyko
Problem z dostępem do usług depozytariuszy funduszy, szczególnie zamkniętych niepublicznych, ale i publicznych, narósł. Z biznesu od dłuższego czasu wycofują się banki, chcąc uchronić się przed ryzykiem kar za ewentualne naruszenia. Przychody za świadczenie tych usług w skali całej działalności banków są znikome, a ryzyko spore. Przekonał się o tym np. Raiffeisen Bank Polska, na którego KNF nałożyła kilkadziesiąt milionów złotych kary. Ostatnio kilkumilionowe sankcje zostały nałożone na mBank oraz ING Bank Śląski. KNF najczęściej ma zarzuty dotyczące wycen aktywów niepublicznych, a więc nienotowanych na rynku.
– Mamy autentyczny problem z depozytariuszami. Nałożone przez KNF na banki kary powodują, że nie chcą one przy tym ryzyku podejmować się takich usług – przyznaje prezes jednego z większych TFI. – Banki nie godzą się nawet na fundusze zamknięte rynku kapitałowego, czyli opierające się na wycenie rynkowej – dodaje. Jak dodaje, z czasem dojdzie do sytuacji, w której fundusz będzie musiał zostać zlikwidowany z powodu braku chętnego do wykonywania usług depozytariusza. Problem dotyczy oczywiście najmocniej funduszy pozostałych po towarzystwach, którym KNF odebrało zgody na działalność.
Inny prezes TFI, które przejęło część funduszy po zamkniętych TFI, również przyznaje, że na rynku jest obecnie deficyt tego typu podmiotów. – Oferujący usługę depozytariusze mają pełne ręce roboty, a ich zasoby są w pełni wykorzystywane, co powoduje, że nie ma rezerwy na nowe fundusze albo na zdarzenia związane z pandemią. Jest to zauważalny poziom ryzyka – mówi. Jak ocenia, wymogi związane z prowadzeniem usługi również są bardzo wysokie i sam kapitał nie wystarczy. Liczy się wiedza ludzi i doświadczenie podmiotów, które nabywają z czasem. To powoduje, że część firm inwestycyjnych zainteresowanych oferowaniem usługi po rozmowie z nadzorcą rezygnuje ze swoich planów.