Początek nowego tygodnia przyniósł wyraźnie osłabienie naszej waluty. Traciła ona zarówno wobec dolara (co było też pochodną tego co działo się na głównej parze walutowej EUR/USD), jak i w stosunku do euro. Patrząc wstecz, można jednak dojść do wniosku, że złoty tylko czekał na pretekst do tego, aby zacząć się osłabiać.
Wyraźne sygnały
Dobrze to było widać na przestrzeni ostatnich kilku tygodni. Słaby dolar, stosunkowo dobre dane z polskiej gospodarki czy też ogólnie niezłe nastroje na światowych rynkach wydawały się być idealnym przepisem na mocniejszą aprecjację złotego. Z niczym takim nie mieliśmy jednak do czynienia. W przypadku pary EUR/PLN największym osiągnięciem było zejście w okolice 4,38. I chociaż inwestorzy dalej łaskawszym okiem patrzyli na ryzykowne aktywa, to złoty pozostawał już niewzruszony.
Kiedy jednak na sielankowym obrazie rynkowym zaczęły pojawiać się rysy, złoty zaczął tracić na wartości. Pierwszy przystanek był w okolicach 4,40 zł za jedno euro. Dalsze pogorszenie nastrojów spowodowało, że para EUR/PLN zakotwiczyła przy poziomie 4,45. W poniedziałek jednak nadeszła kolejna fala deprecjacji złotego.
Nasza waluta w ciągu dnia traciła do euro około 0,8 proc. Sprawiło to, że para EUR/PLN znalazła się powyżej poziomu 4,49. To najwyższy poziom od połowy lipca. Podobnie sprawa ma się z parą USD/PLN, która w poniedziałek przebiła poziom 3,82. Tylko w poniedziałek złoty tracił w stosunku do dolara ponad 1,5 proc.