Praktyka pokazuje, że inwestorzy często reagują wzmożonym popytem na notowane już stare akcje w oczekiwaniu na perspektywę sprzedaży nowych walorów po „promocyjnej” cenie w ramach emisji z prawem poboru. Dobrym przykładem takiej sytuacji jest Boryszew, który przeprowadził w ostatnich miesiącach jedną z najbardziej spektakularnych tanich emisji (w jej wyniku liczba akcji powiększyła się sześciokrotnie). W ciągu dwóch tygodni od ogłoszenia planów sprzedaży akcji (w listopadzie ub.r.) kurs spółki podskoczył o 35 proc., podczas gdy WIG zyskał jedynie 6 proc.

Tanie emisje kuszą spółki i inwestorów z kilku powodów. Z punktu widzenia emitentów sprzedawanie walorów dużo poniżej ich wartości rynkowej to znacznie większe szanse na pozyskanie pieniędzy z rynku w porównaniu z klasyczną sprzedażą (po cenie zbliżonej do rynkowej i bez prawa poboru). Dotychczasowi akcjonariusze są bowiem zmotywowani do udziału w emisji, ponieważ w razie niewykorzystania prawa poboru stracą pieniądze (innym wyjściem jest sprzedaż tego prawa, ale na nie też trzeba znaleźć chętnego).

Z kolei inwestorów kusi m.in. perspektywa szybkich spekulacyjnych zysków. Praktyka przynajmniej w pewnym stopniu potwierdza te oczekiwania. W przypadku Boryszewa inwestor, który najpierw kupił stare akcje po ogłoszeniu planów emisji, następnie skorzystał z prawa poboru, nabywając nowe walory, a wreszcie sprzedał wszystkie papiery po wejściu nowej emisji do obrotu, niemal podwoił zaangażowany w tę operację kapitał. Zdecydował o tym m.in. fakt, że w dniu odłączenia praw poboru od starych akcji ich kurs nie spał na giełdzie tyle, ile teoretycznie powinien.

Z fundamentalnego punktu widzenia takie wyjątkowe zyski z tanich emisji są jednak trudne do uzasadnienia. W wyniku takiej operacji nie zwiększa się fundamentalna wartość akcji (kapitał i zyski spółki ulegają rozwodnieniu), chyba że dzięki niej spółka jest w stanie uratować się przed problemami finansowymi lub może zainwestować w wyjątkowo intratny projekt. Tanie emisje mogą się za to przyczyniać do wzrostu płynności obrotu akcjami.

Ponadprzeciętne zyski z zapisywania się na tanie walory nie są zresztą regułą. Opisana wcześniej strategia, która przyniosła sowity zarobek w trakcie emisji Boryszewa, w przypadku np. przeprowadzającego znacznie większą ofertę Banku Millennium (papiery sprzedawał w końcu stycznia) dałaby zarobić... 2 proc. (nie licząc prowizji maklerskich).