Z jednej strony bodźce monetarne są takie, że powinna dalej następować aprecjacja aktywów. Z drugiej strony, szczególnie za granicą, aktywa są wysoko wyceniane (nawet 200–300 razy zysk). Na tym tle ciekawie wypada nasza giełda, gdzie wskaźniki C/Z nie odjechały od fundamentów. Wśród globalnych zarządzających część jest dużymi optymistami, część sporymi pesymistami. Mamy duże rozwarstwienie ocen co do możliwości głównie amerykańskiego i chińskiego rynku. To będzie dyktowało dalsze zmiany.
Inwestorzy podkreślają, że u nas odjazdu od fundamentów nie widać. Na globalnej mapie giełd jesteśmy ciekawym miejscem. Stąd na nasz wirtualny road show potrafi przyjść 150 inwestorów. Co do warszawskiej giełdy, jestem optymistą. Co do globalnych giełd, zapala mi się ciemnopomarańczowa lampka.
16 kwietnia 1991 r. odbyła się pierwsza sesja giełdowa. Jak pan pamięta ten dzień?
W pamięci mam dwie rzeczy. Mój śp. dziadek był senatorem ziemi łódzkiej. Jak był w Senacie, to odwiedzał nas w Warszawie. Z ekscytacją mówił, że przez Senat przeszedł pakiet ustaw w zakresie rynku kapitałowego i jest to olbrzymia zmiana, świat będzie wyglądał inaczej.
Pamiętam też, że mój nauczyciel informatyki w liceum był maklerem i chodził w czerwonych szelkach. Zachodziliśmy w głowę z kolegami, co właściwie robi makler. Wtedy zdawało się, że jak spółka wchodzi na giełdę i emituje akcje, to obowiązkowo je sprzeda. Wiem, że to było naiwne, ale dobrze obrazuje, jak wokół giełdy powstała pozytywna legenda maszynki do zarabiania pieniędzy i pozyskiwania ich przez firmy. Wydawało się, że to magiczne miejsce, które sprawia, że wszystko się udaje. Potem nastąpiła słynna pierwsza korekta.