Przejawem takiej złej praktyki jest nadużywanie pojęcia „podatek Belki”.

Swego czasu minister finansów Marek Belka stał się twarzą zmiany w opodatkowaniu dochodów kapitałowych, która znosiła zwolnienie z opodatkowania od podatku dochodowego od osób fizycznych, obejmujące swym zakresem między innymi dochody z obligacji Skarbu Państwa czy funduszy inwestycyjnych – dwóch najbardziej popularnych „produktów” inwestycyjnych końca lat 90. Zniesienie zwolnienia, a w języku potocznym „wprowadzenie” opodatkowania w 2000 r. (formalnie od 1 stycznia 2001 r.), rozpoczęło w Polsce postępujący proces opodatkowywania wszystkiego, co inwestor indywidualny mógł zarobić na rynku kapitałowym. Siła tej decyzji politycznej była tak symptomatyczna, że od tamtej chwili nazwisko profesora Belki zostało na stałe przypisane do zryczałtowanego PIT, dziś już powszechnie pobieranego od każdego grosza uzyskanego z najmniejszej choćby lokaty.

Cztery lata później doszło do jeszcze poważniejszej zmiany w opodatkowaniu dochodów z kapitałów pieniężnych – zniesiono zwolnienie dla inwestorów indywidualnych aktywnych na giełdzie i rynku publicznym. W 2004 r., gdy na fotelu ministra finansów zasiadał Andrzej Raczko, rozpoczęto pobieranie podatku liniowego od dochodów uzyskiwanych z odpłatnego zbycia i realizacji wszelkich papierów wartościowych i instrumentów finansowych, niezbyt szczęśliwie nazywanego „podatkiem giełdowym”. Niezbyt szczęśliwie, bo podatek ten nie obejmuje wyłącznie dochodów giełdowych, a poza tym nie otrzymał imienia ministra, za czasów którego uchwalono w Sejmie stosowne przepisy.

Dziś ta historia i te szczegóły zlewają się nawet najpoważniejszym publicystom w jedną całość. Zapewne za przyczyną tej samej wartości stawki podatkowej (i tu 19 proc., i tu 19 proc.) podatek zryczałtowany, konstrukcyjnie odmienny co do swej istoty, mylony jest z podatkiem liniowym. Oba zaś coraz częściej traktowane jako jedność, nazywane są „podatkiem Belki”, choć pierwszy z wymienionych ministrów nie miał nic wspólnego z opodatkowaniem dochodów z GPW w Warszawie. Bądźmy więc współcześnie precyzyjni i nie zapisujmy na koncie profesora Belki podatku owianego tak złą sławą. Zwłaszcza że to „scalenie” nie służy inwestorom w zrozumieniu i tak zagmatwanych przepisów prawa.