Wśród firm zatrudniających ponad 250 pracowników w programie PPK postanowiło pozostać 39 proc., co należy uznać za umiarkowany sukces, biorąc pod uwagę szkody w zaufaniu do systemu emerytalnego wyrządzone przez skok na OFE oraz wypłaty 13. emerytury, która w powszechnym odbiorze poddaje w wątpliwość złą perspektywę finansową ZUS.

Wskaźnik 39 proc., co daje 1,1 mln osób, nie zadowala ani optymistów, ani pesymistów. Ci pierwsi, jako realny wskazywali poziom 50 proc. (w planach rządowych było znacznie powyżej tego poziomu), a drudzy za „sukces" uznawaliby próg maksymalnie 30 proc. Dlatego przed II turą PPK, do której wejdą mniejsze firmy zatrudniające od 49 do 250 osób (średnio po 100) warto się zastanowić, co poszło nie tak w I turze.

Po pierwsze, z rozmów z pracownikami instytucji finansowych oferujących PPK wynika, że jednak pierwsze pytanie załóg dotyczyło OFE. Dla tych, którzy myśleli, że złamanie umowy społecznej w sprawie zabezpieczenia emerytalnego sprzed dwudziestu lat przejdzie bez echa, albo „ciemny lud" zapomni, to zimny prysznic. Ludzie świetnie pamiętają, co wtedy było obiecane, i jak – przynajmniej w przekazie propagandowym i marketingowym – przekonywano, że to są ich pieniądze, aby można przejść do porządku dziennego nad uznaniem przez Sąd Najwyższy oraz Trybunał Konstytucyjny, że są to jednak środki publiczne. Tak naprawdę otworzyło to drogę do zagarnięcia z OFE 151 mld zł ulokowanych w obligacjach przez rząd PO-PSL. I teraz nawet zapisanie wprost w ustawie o PPK w jednym z pierwszych artykułów, że środki tam zgromadzone są prywatne, wielu nie przekonuje. Tym bardziej, że jak wiemy, ustawy politycy zwykli ostatnio zmieniać w ciągu jednej nocy, nie przejmując się ani Konstytucją, ani zwykłą legislacyjną przyzwoitością. Pomysł o wpisaniu prywatności środków PPK do Konstytucji był rozpaczliwą próbą ratowania partycypacji w PPK, która w wypadku wysokiego zaufania do państwa i prawa, nie byłaby wcale potrzebna, skoro gwarantuje to ustawa, a zasada praw nabytych jest fundamentalną.

Kolejnym ciosem dla stopy przystąpienia do PPK była równoległa wypłata 13. emerytury, i zapowiedź jej wypłaty także w kolejnych latach, co zrujnowało w świadomości społecznej budowaną od lat narrację, że trzeba samodzielnie dodatkowo oszczędzać na emeryturę, aby nie żyć w nędzy na stare lata. No bo jak może być zła sytuacja ZUS (wszystkie składki są na bieżąco wypłacane plus dotacja państwa), skoro jednak stać go na wypłatę 13. emerytury? Słowem, Polak nie ma co się przejmować, co będzie za 20-30-40 lat z emeryturą, bo i tak „jakoś to będzie". I tak zapewne naiwnie rozumowali ci, którzy z PPK się wypisali, nie wiedząc nic o tym, że dwie dekady temu zmieniliśmy system emerytalny ze zdefiniowanego świadczenia na zdefiniowaną składkę, co oznacza, że – umownie - ile sobie odłożą, tyle dostaną. I ani grosza więcej, chyba, że ktoś znowu zacznie majstrować przy systemie emerytalnym i wprowadzi np. emeryturę obywatelską. Fatalną sprawą był także pomysł skokowej podwyżki płacy minimalnej, bo dla części pracodawców to gigantyczne obciążenie, a dodatkowo jeszcze PPK.

A mimo to poziom 39 proc. partycypacji można uznać za umiarkowany sukces, skoro program był realizowany w tak niesprzyjających okolicznościach. Najlepszą zachętą w kolejnych fazach PPK, oraz w drugiej turze automatycznego zapisu w 2023 r., byłyby jednak dobre wyniki inwestowania odłożonych tam pieniędzy, które niedowiarkowie zobaczyliby na własne oczy na smartfonach swoich kolegów i koleżanek z pracy i pozazdrościli im, że zdecydowali się być w PPK. Nic tak nie przekonuje jak przykład, że coś się opłaca. Program PPK ma to w swoim haśle promocyjnym, czas aby uczestnicy programu sami się o tym przekonali.