Na przełomie stycznia i lutego handel na GPW rozkręcił się na dobre. Na ostatnich sesjach (31.01 i 04.02) mieliśmy przedsmak ostrych zakupów, bo obroty wyskoczyły nagle do ponad 1,2 mld zł. Zaskoczenie jest spore, a od brokerów można nieoficjalnie usłyszeć, że niespodziewanie przyszła większa kasa z zagranicy. Zresztą stopniowy wzrost aktywności inwestorów widać było już w ostatnich tygodniach, bo sesje z obrotami rzędu 900 mln zł nie należą do rzadkości i powoli zapominamy o koszmarnych 600-700 mln zł na sesję. Choć jeszcze w styczniu 2020 obroty na rynku głównym poszły w dół o 8,2 proc. (rok do roku), a średnia na sesję została podliczona na 862 mln zł.
Zatem ten rok zapowiada się optymistycznie na warszawskim parkiecie pod względem obrotów, co może przełożyć się na wzrosty indeksów oraz zdołowanych kursów akcji wielu spółek. Nie wiadomo ile świeżego kapitału napłynie, ale wiadomo skąd może pochodzić. Po pierwsze z krajowych programów emerytalnych PPK i OFE. Co prawda PPK dopiero się rozpędza, a stopa przystąpienia jest poniżej zapowiadanych 50 proc., ale nie jest znowu tak dramatycznie słaba i - jak szacuje prezes PFR Paweł Borys – na koniec roku aktywa PPK mogą sięgnąć 3 mld zł. I z tego lwia część zostanie ulokowana na GPW. Zatem prawdopodobnie możemy liczyć na świeży skromny „miliard plus" z tego źródła. Do tego dochodzi OFE i skutki przewidywanej likwidacji funduszy, co szybko pozytywnie odbije się na rynku, bo nie będzie już tzw. suwaka, czyli oddawania do ZUS rocznie grubych miliardów złotych. Skutek suwaka był taki, że OFE były zmuszone netto sprzedawać akcje, bo dostawały mniej ze składek niż przelewały do ZUS. Ustawa – o ile zostanie uchwalona zgodnie z planami - ma wejść w życie od czerwca, a OFE zostaną zlikwidowane 27 listopada. Jednak już od września nie działałby „suwak", więc w drugim półroczu pieniądze zgromadzone w OFE mogłyby wreszcie być bardziej aktywnie zarządzane. I również z tego źródła można by spodziewać się umownego „miliarda plus" na zakupy.
O tym, czy Polacy odzyskają zaufanie do akcyjnych TFI trudno przesądzać, ale gdyby tak się stało, byłby to istotny „joker" dla całego rynku. I kolejne „miliardy plus". To jednak wielka niewiadoma. Podobnie jak reakcja inwestorów, którzy posiadają lokaty bankowe, na kolejny wzrost inflacji w styczniu i to już być może ponad 4 proc. Na razie po grudniu mamy 3,4 proc. inflacji i w tym scenariuszu posiadacze lokat ponoszą realne straty jeśli nie mają wyższego oprocentowania, a tak jest w przygniatającej większości. Pewne jest, że o inflacji i jej fatalnych skutkach dla oszczędności zrobi się bardzo głośno, gdy tylko wstępne szacunki GUS za styczeń ujrzą światło dzienne. Polacy na lokatach i kontach trzymają grubo ponad pół biliona złotych, i przynajmniej część z nich może zacząć poszukiwać innego miejsca lokowania pieniądzy, aby bronić się przed spadkiem wartości pieniądza. Takim miejscem jest oczywiście rynek nieruchomości, ale ponieważ jest mocno rozgrzany, i w przestrzeni publicznej pojawiają się głosy, że rośnie bańka spekulacyjna, to mogą szukać miejsc jeszcze - umownie - nie odkrytych, na których, przy zwiększonym ryzyku, można liczyć na zarobek ponad rosnącą inflację. Przesunięcie nawet kilku skromnych miliardów złotych z lokat bankowych, nie mówiąc już o kwotach rzędu np. 10 mld zł, byłoby nie lada adrenaliną dla notowań, i wywołałoby większy efekt popytowy niż PPK i OFE razem wzięte. Czy taki scenariusz jest możliwy? Wszystko będzie zależeć od poziomu lęku przed inflacyjnym pożeraniem oszczędności oraz... edukacji ekonomicznej, bo na giełdę trafią tylko bardziej wykwalifikowani inwestorzy indywidualni, którzy powinni sobie zdawać sprawę nie tylko z większego ryzyka, ale także większych potencjalnych zysków z inwestycji w akcje.
W końcu pozostaje kapitał zagraniczny. A ten może także - po latach omijania GPW szerokim łukiem - łaskawszym okiem spojrzeć na nasz rynek, skoro zrobiłby się na nim ruch za sprawą lokalnego kapitału, bo do gry po stronie popytowej powrócą wreszcie krajowe instytucje finansowe, z którymi zagranica lubi grać na jednym boisku. Właśnie brak silnego lokalnego kapitału instytucjonalnego po okrojeniu OFE i popsucie reputacji TFI były jednymi z głównych przyczyn niechęci zagranicy do naszej giełdy. Jak na razie zagranica łasa jest na nasze papiery skarbowe, bo właśnie sprzedały się euroobligacje rządowe z ujemną rentownością, co może być także sygnałem, że jesteśmy coraz lepiej postrzegani przez kapitał zagraniczny. A że kapitału jest na międzynarodowych rynkach finansowych bardzo dużo i bardzo taniego, to część może zostać alokowana do Warszawy. Nie chodzi o dziesiątki miliardów dolarów, ale już jeden skromny „miliard plus", oczywiście w dolarach albo euro, mógłby sporo zamieszać na naszym parkiecie.