Szukając ciekawych opinii na temat polskiego rynku kapitałowego, natknąłem się ostatnio na kilka wypowiedzi pod hasłem „umiera". Oczywiście nie formułowali ich przedstawiciele najważniejszych instytucji, zaangażowanych organizacyjnie czy odpowiedzialnych merytorycznie, bo ci karmią nas od kilku dobrych lat najzwyklejszą propagandą, ale cóż... Parafrazując, można powiedzieć: chabeta jaka jest, każdy widzi.
Większość komentatorów zwraca uwagę na „krzywdy" wyrządzone krajowej giełdzie po światowym kryzysie finansowym. Też o tym pisałem... Likwidacja OFE, brak ulg podatkowych, przeregulowanie i negatywna aura, jaką roztoczono przed obliczami inwestorów, wydały zatruty plon.
Teraz próbuje się robić dobrą minę do azłej gry, więc w ustach decydentów pełno jest frazesów w stylu „wishful thinking". No bo przecież „jesteśmy rozwiniętym rynkiem", „tygrysem Europy Środkowej" i tak ogólnie... wstaliśmy z kolan.
Tymczasem w tej ostatniej sprawie dzieje się najgorzej. Nasz „rozwinięty" rynek kapitałowy zaczyna być postrzegany z zewnątrz przez pryzmat destrukcyjnej polityki. Owszem, o Polsce jest głośno za granicą, ale nie za przyczyną takiej czy innej fundacji, której udało się zamieścić fajne reklamy w gazetach za Atlantykiem, ale dlatego, że jak nigdy wcześniej po polskich ulicach przetaczają się demonstracje protestujących w sprawach pryncypialnych. Nie przyciągają ciekawskich obserwatorów zdjęcia zielonego krajobrazu Mazur czy Bieszczad, ale doniesienia o zadymieniu polskich miast. No i ta ciągła wojenka ze wszystkimi, którzy jeszcze kilka lat temu nam sprzyjali i nas chwalili... W „okopach świętej trójcy" nie da się zbudować rynku kapitałowego.
Tak fatalnej opinii za granicą Polska nie miała od końca lat osiemdziesiątych. Palimy po kolei wszystkie mosty, które łączyły nas z zagranicznym kapitałem, z zagranicznymi rynkami, i dawały dostęp do ostatniego koła ratunkowego dla GPW w Warszawie. U progu zmiany cyklu koniunkturalnego w światowej gospodarce nikt nie będzie lokował pieniędzy tam, gdzie nijak nie dało się zarobić w ostatnich latach i nie da się zarobić w ciągu kilku następnych.