Oznacza to olbrzymie zagrożenia dotyczące wręcz przetrwania spółki. Otoczenie regulacyjne w obecnej sytuacji może zatem być kolejnym czynnikiem potęgującym regres polskiego rynku kapitałowego.
Kiedy „normalne" przedsiębiorstwo ma problemy, to skupia się na ich rozwiązywaniu. W przypadku spółki giełdowej natomiast wymagane jest oszacowanie wpływu tych problemów na jej funkcjonowanie oraz opublikowanie takich danych. Powoduje to, że w jednej chwili emitentowi do gardła skoczą banki, wierzyciele, dostawcy zaczną wymagać przedpłat, odbiorcy zaczną szukać alternatywnych dostawców, a konkurencja zacznie podkupywać pracowników. W ten sposób – w imię ochrony inwestorów – obniżana jest (niekiedy do zera) wartość akcji posiadanych przez inwestorów. Co ciekawe, wymóg taki nie dotyczy instytucji finansowych, które o swoich problemach mogą informować z opóźnieniem.
Powyższe regulacje są trudne do strawienia w normalnych okolicznościach, natomiast ukazują swoją moc destrukcyjną w całej okazałości w sytuacjach ekstremalnych, np. trwającej obecnie pandemii. Otóż unijny organ nadzoru nad rynkiem kapitałowym (ESMA) uznał, iż należy w obecnej sytuacji wymagać od spółek szczegółowych danych dotyczących wpływu Covid-19 na ich biznes w dwóch obszarach: identyfikacji tego nowego rodzaju informacji poufnej oraz określenia, przy okazji publikacji raportu rocznego, potencjalnego wpływu na przyszłe wyniki finansowe. Stanowisko ESMA zostało przekazane na poszczególne rynki za pośrednictwem krajowych nadzorców wykazujących różny poziom empatii w zależności od poziomu rozwoju rynku i wielkości spółek. Dla globalnych koncernów oddelegowanie kilku osób do dokonywania takich analiz nie ma przecież żadnego znaczenia. Zupełnie inaczej sprawa wygląda na rynkach, gdzie notowane są spółki małe i bardzo małe. Najmniejsze spółki notowane są w Polsce – mediana wartości kapitalizacji emitentów poddanych tym regulacjom wynosi zaledwie 6 mln euro (24 mln euro na rynku regulowanym, a 1,2 mln euro na rynku NewConnect). W takich spółkach dziś toczy się walka o przeżycie, a nie o raport.
W tym kontekście należy spojrzeć nawet nie tyle na opracowanie rozszerzonej o zalecenia ESMA wersji raportu rocznego, co na możliwość realizacji obowiązku publikacji „normalnego" raportu rocznego do końca kwietnia (ten wymóg dotyczy tylko spółek z rynku regulowanego – na NewConnect termin upływa z końcem maja). Szczyt prac przypadnie na okres pracy zdalnej i unikania spotkań. Nie wszystko da się załatwić przez telefon, nie każde dokumenty spółka jest gotowa udostępnić przez internet. A nawet jeśli, to przecież efektywność takiej pracy może być niższa, co przekłada się wprost na czas jej wykonania.
Oczywiście możemy podać przykłady spółek, które raportują w ciągu dwóch miesięcy i chwała im za to. Ale musimy mieć świadomość, że rosnący zakres raportowania oraz wydłużające się procedury badania sprawozdań przez biegłego powodują, iż dla małych emitentów ze skomplikowaną grupą kapitałową ulokowaną w wielu krajach (zwłaszcza jeśli są w niej spółki spoza UE) termin czteromiesięczny może być trudny do realizacji. Ponadto, jeśli – niezależnie od przyczyny – połowa spółek zaplanowała publikację raportu rocznego w drugiej połowie kwietnia i termin ten staje się zagrożony z uwagi na czynniki zewnętrzne, to wymaga to jakiegoś kompleksowego rozwiązania.