Po pierwsze, są pierwsze iskierki nadziei w obrębie istoty całego zamieszania, czyli samej pandemii. Na bazie krzywych ze źródła choroby Covid-19, czyli chińskiej prowincji Hubei, gdzie epidemia została w zasadzie opanowana, można wnioskować, że najmocniej dotknięta w Europie włoska Lombardia najgorsze ma już za sobą. Udział „otwartych" przypadków (chorujący) powinien spaść poniżej przypadków „zamkniętych" (wyleczeni + zmarli). Przecięcie obu krzywych z pewnością odciąży system opieki zdrowotnej w regionie i miejmy nadzieję będzie początkiem końca całej tragedii.
W Hiszpanii z podobną sytuacją powinniśmy mieć do czynienia w ostatnim tygodniu kwietnia.
W epicentrum choroby w Stanach Zjednoczonych, tj. w Nowym Jorku, szczyt zachorowań szacowany był na 9 kwietnia (w szpitalach potrzeba wtedy ponad 76 tys. łóżek przy 13 tys. dostępnych), a ekstremum umieralności dobę później.
W Polsce wciąż relatywnie mało jest oficjalnych przypadków wyzdrowień, co utrudnia szacowanie podobnego momentu. Wydaje się jednak, że powinien on nastąpić nie później niż w pierwszych dniach maja. (Zakładam optymistycznie scenariusz bliski iberyjskiemu). Problem się pojawi, jeśli faktycznie – na co wskazują niektóre badania – migracja wirusa postępować będzie w ślad za najbardziej sprzyjającymi mu, według naukowców, temperaturami (5–11 st. C), niską wilgotnością absolutną (4–7 g/m3) oraz szerokością geograficzną, co generowałoby marsz wirusa na północ, w nasze rejony. Miejmy nadzieję, że jednak to globalne trendy remisji choroby będą dominujące.
Teraz gospodarka. Wychodzi na to, że epidemia spadła na nasz kraj w najgorszym momencie. Otóż stało się to tuż przed albo dokładnie w szczycie cyklicznego spowolnienia, które obserwowaliśmy od połowy 2018 r. Od dawna ostrożnie szacowałem, że dołek tempa wzrostu PKB w Polsce wypadnie w I lub II kwartale 2020 r. I w sumie, gdyby ekstrapolacje początku końca epidemii – rozumianego jako moment, w którym udział osób uzdrowionych i zmarłych (oby z jak najmniejszym udziałem tych drugich) zaczyna przewyższać odsetek nadal chorujących – okazały się słuszne, wciąż jest możliwość, że ten scenariusz będzie się realizował (lub ewentualnie przesunie nie więcej niż o jeden kwartał). Na nieszczęście oczywiste jest, że startować będziemy z dużo, dużo gorszej pozycji.