Panika na giełdach pojawiła się jak czarny łabędź Taleba i poskutkowała masową wyprzedażą akcji, bez oglądania się na wartość fundamentalną spółek, byle tylko zamienić gorące papiery na gotówkę. W efekcie kursy wielu akcji poleciały na łeb, na szyję, co zdołowało – i tak już często – niskie wyceny. Spółki zasypują rynek kryzysowymi komunikatami, w tym informują o zmianach w zakresie dywidend, bo starają się zachomikować gotówkę na cele operacyjne w sytuacji, gdy przerywane są łańcuchy dostaw, spadł drastycznie popyt na ich towary i usługi, a z otrzymaniem standardowego finansowania bankowego mogą zacząć się schody. Łatwo zrozumieć takie zachowawcze podejście zarządów, bo wielką niewiadomą jest i skala, i czas trwania pandemii. Jednak kryzys, który spadł na rynek jak grom z jasnego nieba, stwarza także unikatowe okazje, aby odważnie zadziałać na korzyść akcjonariuszy, np. poprzez skup własnych, mocno przecenionych akcji. Z jednej strony podnosiłoby to fundamentalną wartość pozostałych papierów, a z drugiej mogłoby być wsparciem lub kotwicą kursu.
Źródłem środków może być kapitał rezerwowy, tworzony z przeznaczeniem na wypłatę dywidendy, zaliczkę na wypłatę lub właśnie na nabycie akcji własnych w celu umorzenia. Na ten cel trafić może bieżący zysk za 2019 r. oraz niepodzielone zyski z lat ubiegłych. Niektóre spółki mają często duże zasoby wolnej gotówki, ponieważ za nimi tłuste lata koniunktury z PKB pędzącym 4–5 proc. rocznie, a z różnych powodów wstrzymywały się z inwestycjami.
Takie działanie wymagałoby jednak od akcjonariuszy i władz spółki iście kontrariańskiego podejścia, ponieważ obecnie dominuje chęć zatrzymania na kontach firm tyle gotówki, ile się da. Jednak mamy w przeszłości przykłady, że odważna polityka może okazać się skuteczna, więc jeśli jakiegoś emitenta stać teraz na zaproponowanie skupu akcji, to jest to wymarzona okazja. Bo kiedy nie skupować, gdy akcje – umownie – są tanie jak barszcz? Szczególnie dotyczy to spółek wycenianych poniżej jednego w relacji ceny do wartości księgowej, ponieważ trzymanie przez nie gotówki na kontach – w dużym uproszczeniu – oznacza, że złotówka w kasie jest warta mniej niż złotówkę, więc lepiej ją oddać akcjonariuszom jako całą złotówkę. Słynny prywatny inwestor Warren Buffett przekonywał kiedyś w liście do akcjonariuszy, że jeśli cena do wartości księgowej jest poniżej dolara, to niewypłacanie dywidendy przez spółkę jest de facto działaniem na szkodę akcjonariuszy, ponieważ z dolara dla akcjonariusza robi się np. 50 centów. A skup akcji (buyback) może być przecież traktowany jako zamiennik transferu czystego zysku do właścicieli, co jest bardzo popularną praktyką na rynkach dojrzałych.
Jak na razie u nas, w obawiających się skutków kryzysu spółkach, króluje polityka „wait and see", czyli niewypłacanie dywidendy za 2019 r. i ewentualne podjęcie o tym decyzji w późniejszym terminie. W takim scenariuszu pieniądze poleżakują jako kapitał rezerwowy, a można także w tym celu stworzyć fundusz dywidendowy i elastycznie nim zarządzać.
Skup akcji w celu umorzenia można zrobić na dwa sposoby: bezpośrednio na rynku, co sprawia, że jest rozciągnięty w czasie i ma długoterminowo pozytywny wpływ na notowania, jak i ogłaszając wezwanie, które zapewni „demokratyzację" skupu, bo zgłosić będą mogli się wszyscy chętni, a jeśli zaoferowanych akcji będzie więcej, niż chce skupić spółka, to zostaną proporcjonalnie zredukowane zapisy. Gdyby nie organizować buybacku, to efekt może być dwojakiego rodzaju: psychologicznie działa uspokajająco na akcjonariuszy, bo wiedzą, że ktoś będzie „podstawiać wiaderka" w razie podaży akcji i nie są osamotnieni w walce o kurs i zwiększenie wyceny, tym bardziej jeśli skup nie jest symboliczny, lecz stoją za nim poważne środki. Natomiast w wypadku ogłoszenia wezwania, cena działa jak rodzaj kotwicy dla kursu, co w czasach giełdowych turbulencji jest nie do przeceniania.