Spadkowa korekta rozpoczęła się na początku września i zakończyła (przynajmniej ta jej część) w samej końcówce tego miesiąca. Po kończącym całkiem dobry (mimo wrześniowej korekty) kwartał nieco nerwowości na rynkach wprowadziła choroba Donalda Trumpa.
Giełdy nie lubią niepewności i dlatego informacja o zakażeniu prezydenta Trumpa wirusem SARS-Cov-2 doprowadziła do spadków indeksów. W chwili pisania komentarza wydawało się, że prezydent wyjdzie ze szpitala i wróci do prowadzenia wyborczej kampanii. Oczywiście to wydarzenie doprowadziło do masowego uaktywnienia analityków i komentatorów, którzy usiłowali prognozować, jak to może ono wpłynąć na zachowanie rynków.
Można było się uśmiać, czytając te prognozy, bo widać było kompletny brak zgody. Część komentatorów mówiła, że choroba pomoże Donaldowi Trumpowi podczas wyborów (3 listopada), bo wywoła współczucie i pokaże, że Trump ma silny organizm, bo szybko pokonał chorobę. Część zaś analityków twierdziła, że choroba mu zaszkodzi, bo pokaże, że jego lekceważenie pandemii uderzyło właśnie w niego, a to lekceważenie pandemii przez prezydenta mogło doprowadzić do śmierci wielu Amerykanów.
Moim zdaniem była to burza w szklance wody. Rzeczywiście uśrednione sondaże i wyniki obstawiania wyniku wyborów u bookmacherów pokazywały niewielki wzrost poparcia dla Joe Bidena, ale przewaga Bidena jest podobna do przewagi sondażowej, jaką miała Hillary Clinton cztery lata temu. Pamiętać trzeba o tym, co wskazują badania: Amerykanie zarabiający ponad 75 tysięcy dolarów rocznie mają tendencję do ukrywania (podczas sondażowego badania) swojego poparcia dla obecnie urzędującego prezydenta. Poza tym Hillary Clinton w wyborach dostała 3 miliony głosów więcej, ale głosami elektorskimi wybory przegrała. Taka to właśnie jest w USA procedura wyborcza.
Bardziej istotne niż choroba Donalda Trumpa jest to, co dla rynków finansowych i gospodarki (niestety, od dawna to dość rozłączne obszary) będzie miała wygrana jednego z kandydatów. Goldman Sachs twierdzi na przykład, że wygrana Joe Bidena doprowadzi do osłabienia dolara (bo demokraci chcą wprowadzić więcej „nowych" pieniędzy do gospodarki). Rzeczywiście najpewniej tak by się stało.