Puk, puk: tu inflacja!

Po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych rynek finansowy zaczął ponownie z większą dynamiką dyskontować scenariusze, w których ze snu budzi się inflacja.

Publikacja: 05.12.2020 05:00

Damian Rosiński, makler, Dom Maklerski AFS

Damian Rosiński, makler, Dom Maklerski AFS

Foto: parkiet.com

Nic dziwnego. Tak jak pisałem w jednym z poprzednich felietonów, zwycięstwo Joe Bidena znacząco zwiększy prawdopodobieństwo realizacji postulatów nowoczesnej teorii pieniądza (MMT), nawet jeśli wprost nikt tego nie przyzna.

Zgodnie z postulatami twórców MMT dążeniem rządu dysponującego własną walutą powinno być zapewnienie pełnego zatrudnienia. Taki cel od dawna przyświeca działalności amerykańskiej Rezerwy Federalnej. Problem polega na tym, że od kryzysu finansowego z końca ubiegłej dekady realizowanie tego zadania przychodzi bankowi centralnemu z coraz większym trudem. Konieczność śmiałej reakcji na szok wywołany pandemią koronawirusa praktycznie pozbawiła Fed narzędzi aktywnego wpływu na aktywność w kolejnych latach. Stąd ucieczka w kierunku strategii średniego celu inflacyjnego.

Fed przez lata nie zdołał osiągnąć pożądanej dynamiki wzrostu cen, choć trzeba przyznać, że i tak radził sobie znacznie lepiej niż banki centralne z Europy i Japonii. W warunkach marnej demografii i bez zmiany podejścia w pozostałych sferach polityki gospodarczej strategia, która zakłada brak podwyżek stóp, nawet gdy inflacja rośnie wyraźnie ponad poziom 2 proc. (bo wcześniej była niższa), jest z góry skazana na niepowodzenie. Wyższej dynamiki cen w takich warunkach najpewniej po prostu nie udałoby się osiągnąć.

Tu jednak wkraczamy na pole potencjalnych efektów (znacznie) aktywniejszej polityki fiskalnej. Przy czym, co ważne, nie chodzi tu o takie niuanse, jak np. mocniej wspierające wzrost, uproszczone i obniżone podatki, zwiększone wydatki państwa (np. socjalne) czy ochrona młodych branż przemysłu. Mówimy o całkowicie nowej doktrynie łamiącej wiele z dotychczasowych reguł, przekraczającej „czerwone linie" i nakazującej zapomnieć niemal o wszystkim, co dotąd uznawano za standard w dziedzinie ekonomii.

W założeniach MMT rząd może dążyć do osiągnięcia celów gospodarczych (pełnego zatrudnienia), pozwalając sobie na nieograniczoną kreację pieniądza. Może wydawać tyle, ile chce, i nie musi kierować się zasadą znajdowania środków na realizację pomysłów przed ich wprowadzeniem w życie. Finansowaniem zajmuje się w tym podejściu bank centralny, który współpracując z rządem, drukuje odpowiednią ilość środków na sfinansowanie rządowych postulatów.

Takie działania niechybnie przywodzą na myśl epizody historycznie najostrzejszych hiperinflacji, jak w latach 20. XX w. w Republice Weimarskiej, w Zimbabwe 15 lat temu czy ostatnio w Wenezueli. Oczywiście nie rozważa się takich scenariuszy w przypadku Stanów Zjednoczonych, ale istotnie wyższa inflacja w I połowie lat 20. XXI w. jest czymś, co chyba coraz poważniej należy uwzględniać w długofalowych strategiach funkcjonowania.

Tym bardziej w sytuacji, gdy do milionów Amerykanów wysyłane są darmowe czeki, zasiłki dla bezrobotnych często przekraczają wynagrodzenia pobierane za pracę, ilości pieniędzy przeznaczanych na skup aktywów przez bank centralny z rynku wtórnego idą w biliony dolarów, a rozmiarów wszelkiego rodzaju programów wsparcia, pomocy, dotacji, aktywacji (albo raczej dezaktywacji) zawodowej wprowadzonych w ramach walki z wirusem z Wuhan zaczynają przekraczać ramy wyobraźni.

A do tego dochodzą – widoczne jeszcze przed pandemią – tendencje odwracania globalizacji (w kontekście, o którym mowa, bez dwóch zdań działa dezinflacyjnie) oraz coraz śmielej wyrażane opinie (patrz wypowiedzi Christine Lagarde) o możliwości wprowadzenia pieniądza elektronicznego. Dzięki niemu szafowanie wszelkiego rodzaju rozdawnictwem powszechnym stałoby się łatwiejsze, a widmo utraty wartości pieniądza bardziej realne.

Marnym pocieszeniem jest w tej całej sytuacji fakt, że twórcy MMT, będąc świadomymi niszczącej siły inflacji, jednoznacznie wskazują, że jej nadmierne przyspieszenie (pojawia się, gdy zasoby siły roboczej są w pełni wykorzystywane, a pieniędzy nadal przybywa) powinno być kluczowym ograniczeniem w drukowaniu. Radzić sobie wtedy należy, podnosząc podatki oraz emitując dodatkowe obligacje, co w założeniu spowoduje ściągnięcie nadmiaru płynności z gospodarki, a z czasem ograniczy presję cen. Wiadomo jednak, że takie awaryjne działania mogą, ale nie muszą zostać wprowadzone (urok demokracji), albo mogą zostać zaaplikowane zbyt późno lub w zbyt ograniczonej skali.

Pewnym w przypadku takiego podejścia jest jedno: straci znakomita większość, a w szczególności oszczędzający, bo to ich inflacja zawsze dotyka najbardziej. Cóż, chyba nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewa się, że koszty pandemii sprowadzą się wyłącznie do zwiększonych wydatków na maseczki, respiratory czy szczepionki.

Felietony
Tantiemy – sztuka zarabiania na cudzej kreatywności
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Felietony
Najgorętsza dekada od wojny
Felietony
Ślimacze tempo transpozycji
Felietony
Deregulacja? To nie takie proste
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Felietony
Omnibus – zamrażanie czasu
Felietony
Fundusze mogą rozwiązać dylematy inwestorów