Pierwsze w tym roku posiedzenie amerykańskiej Rezerwy Federalnej przeszło w zasadzie bez większego echa. Zdecydowanie większe zamieszanie na Wall Street wywołały skoordynowane ruchy forumowiczów z Redditu przeciwko dużym funduszom inwestycyjnym. To jednak temat na osobny felieton. A może nawet książkę, bo działania te będą miały jeszcze swoje dalsze konsekwencje, więc mogą dostarczyć sporo ciekawego materiału. W szerszym znaczeniu (nie tylko dla akcji) kroki podjęte przez Fed (a w zasadzie ich brak) na posiedzeniu, które odbyło się pod koniec stycznia, będą moim zdaniem miały istotne znaczenie dla wycen aktywów.
Wypowiedzi J. Powella z konferencji prasowej zostały odebrane generalnie jako gołębie. Stało się tak m.in. dlatego, że całkowicie uciął on spekulacje odnośnie do tego, czy nie należy zacząć myśleć o stopniowym zmniejszaniu kwot pieniędzy przeznaczanych na skup aktywów w ramach QE z uwagi na rosnące ryzyko inflacji. Powell stwierdził, że jest na to zdecydowanie za wcześnie, a obecnie bardziej niż wzrostem inflacji Fed zaniepokojony jest kondycją gospodarki i rynku pracy. Większość z zadowoleniem przyjęła te słowa, pozostając w przekonaniu, że płynność nadal będzie płynąć szerokim strumieniem.
Jak się jednak okazuje, w najbliższych miesiącach może nie być z tym tak wesoło. Pozostawiając założenia polityki pieniężnej bez zmian, Fed de facto ją zacieśnia. Dzieje się tak ze względu na skutki, jakie na płynność w dolarze wywołują łącznie polityka pieniężna i fiskalna. Pozostawienie wielkości skupu obligacji na dotychczasowym poziomie (łącznie 120 mld USD miesięcznie) przy planach wzmożonej podaży obligacji skarbowych Departamentu Skarbu (pieniądze potrzebne na programy pomocy) oznacza zawoalowaną formę taperingu, czyli zaostrzenia warunków finansowych.
Przez ostatni rok od wybuchu pandemii ilość środków dostarczana przez Fed w ramach działań QE zawsze przewyższała wartość rządowych programów fiskalnych. Dawało to pewność, że nawet jeśli banki komercyjne będą musiały wydać dużą część pieniędzy płynących z Rezerwy Federalnej na zakup obligacji skarbowych, w bilansach wciąż pozostanie im spora nadwyżka. Patrząc na rozmach w wydawaniu pieniędzy przez administrację nowego prezydenta (pakiet warty 1,9 bln USD, w uzupełnieniu do uchwalonych już przez Kongres 700 mld USD) oraz idące w ślad za tym nowe emisje papierów Departamentu Skarbu (konieczność sfinansowania ustaw), już dziś widać, że w I połowie roku banki tych nadwyżek mieć nie będą.
Efektem opisanej wyżej sytuacji może być w pierwszej kolejności wzrost kosztów obsługi zadłużenia. Widząc lepsze rozwiązania (przy tej samej ilości pieniędzy), amerykańskie banki nie będą skłonne skupować na pniu niskooprocentowanych obligacji skarbowych. Spowoduje to więc spadek ich cen. I z takim zjawiskiem mamy do czynienia od początku roku. Rentowności długoterminowych papierów USA zwyżkują.