Myśląc o inflacji w okresie powojennym, do głowy przychodzą przede wszystkim lata 70. XX wieku. Wówczas to w USA (i nie tylko) tempo wzrostu cen konsumpcyjnych przez dekadę utrzymywało się na wysokim poziomie. Okres ten w literaturze często nazywany jest wielką inflacją. Wraz z przyspieszeniem inflacji do najwyższych od lat poziomów coraz częściej pojawiają się głosy, że świat może obecnie czekać powtórka wydarzeń sprzed 50 lat.
Kiedy na początku bieżącego roku dynamika cen przyspieszyła, dominującym wśród ekonomistów poglądem było, iż wyższa inflacja będzie miała charakter tymczasowy. Tego zdania były również banki centralne na czele z amerykańską Rezerwą Federalną, która zresztą dość niefortunnie określiła szybsze tempo wzrostu cen jako przejściowe.
Fed, mówiąc, że inflacja będzie przejściowa, miał na myśli, że powinna ona obniżyć się wraz z powrotem gospodarek do przedpandemicznej normalności. Biorąc pod uwagę, że globalny PKB przekroczył już poziom z końca 2019 roku, mogłoby się wydawać, że stan ten został już osiągnięty. Struktura PKB wciąż jednak znacząco odbiega od tej sprzed wybuchu pandemii.
Ożywienie gospodarcze w ostatnich kwartałach napędzane było przede wszystkim przez wzrost popytu na towary przy jednocześnie ograniczonych przez pandemię wydatkach na usługi. Duży wzrost zapotrzebowania na towary nie mógł zostać w krótkim terminie zaspokojony przez rosnącą podaż. Skutkowało to znaczącym wzrostem ich cen, który w dużym stopniu stoi za obserwowanym obecnie skokiem inflacji.
Założenie o przejściowości inflacji oparte jest na oczekiwaniu, że z czasem struktura wydatków konsumpcyjnych powróci do przedpandemicznego wzorca. W efekcie, niższy popyt na towary zmniejszy presję na wzrost cen surowców, materiałów i pozwoli na płynne funkcjonowanie łańcuchów dostaw, co powinno ograniczyć impuls inflacyjny płynący z cen towarów.